czwartek, 19 lutego 2015

Rozdział XI

Marc
Skórę oblewał zimny pot, ręce drżały, nogi uginały się pod własnym ciężarem. Miłość zabrała mi dokładnie wszystko. Moją radość. Moją przyszłość. Moją równowagę psychiczną. Nie zostawiła niemal nic. Musiałem borykać się ze wszystkimi problemami, krzyczącym trenerem i piłką co chwila znajdującą się pod stopami odczuwając niesamowicie silny ból. Nikomu tego nie życzę. Myślałem, że całokształt związku z Dianną jest już, powiedzmy, przesądzony. Będziemy razem, zawsze, wszędzie. Jak widać nie taką drogą pragnęła iść. 
Gwałtownie zamrugałem powiekami starając się opanować napływające do oczu łzy. Uznawałem brak płaczu u chłopaków za chore stwierdzenie wymyślone przez idiotycznego twardziela. Od samego początku. Może faktycznie rzadziej ścieramy wodę z twarzy, ale to nie znaczy, że tego nie wykonujemy. Westchnąłem głęboko podcinając futbolówkę wystawioną przez Mascherano. Minęła bramkę ponad dwa metry od bliższego słupka. Pokręciłem głową zdegustowany schodząc na bok. Zdecydowanie nie mój dzień. 
Stanąłem przy linii bocznej sięgając po butelkę wody. Pociągnąłem łyk z nadzieją na polepszenie samopoczucia. Nic z tego. Mogłem pomyśleć, nim dałem sercu zakochać się w niej. Rany, co za głupie stwierdzenie! Stało się i tyle! Odeszła! 
- Kurwa jego mać! - zakląłem pod nosem rzucając plastikowym naczyniem o murawę. 
Spojrzałem na Jordiego odprowadzającego mnie w każde miejsce wzrokiem. Kolejny raz wysyłał w moim kierunku stado piorunów. Domyślałem się, że jest z Is. Bardzo dobrze! Życzę im szczęścia, ale po jaką cholerę wytrzeszcza na mnie te swoje oczęta?! Odetchnąłem głęboko odwracając się. Ruszyłem przed siebie przeczesując włosy palcami. Już niczego nie byłem pewien. Z jednej strony chciałem uciec jak najdalej stąd, błagać Martinez o wybaczenie. Móc ją przytulić, pocałować, pocieszyć. Z drugiej jednak wiedziałem, że tego nie potrzebuje. I nie miałem najmniejszego zamiaru narzucać własnej osoby komuś zdesperowanemu do granic możliwości. 
Teraz przyznawałem rację każdemu zakochanemu kretynowi. Oczywiście byłem jednym z nich. Już nie potrzebowałem mieć w ramionach tej najważniejszej osoby, nie pragnąłem tego. Podobne rzeczy dzieją się raczej tylko w bajkach. W prawdziwym świecie doświadczają ich jedynie nieliczni. Nie zaliczałem się do nich i już zdążyłem się z tym pogodzić. Szkoda tylko, że odchodząc nie mogłem dać jej tego, czego potrzebowałem niczym powietrza. Szczęścia. Ona musi być szczęśliwa. Jeśli nie ze mną, to z innym. Ale musi!
Sięgnąłem piłkę z koszyka, po czym ustawiłem się przy pomarańczowym słupku. Wziąłem głęboki oddech kilka razy zaciskając oraz rozluźniając pięści. Spojrzałem na stojącego naprzeciw Sergiego i coś jakby ścisnęło mnie od środka. Patrzyłem w jego oczy z bólem, który on odwzajemniał. Czemu byłem takim pieprzonym debilem?! Nie zasługiwałem na nią, nie mogłem z nią być. Jedyna osoba godna tak wspaniałej kobiety stała właśnie przede mną. I niemal płakała. Rozluźniając mięśnie zacząłem wykonywać ćwiczenie. Pogubiłem się w samym środku z pełnym impetem wpadając na Roberto. Upadłem na boisko. Nie chciałem się podnosić, najlepiej zostałbym tutaj do końca życia. Dokładnie w takiej pozycji. 
- Ej, Marc! Wszystko okej? 
Niechętnie otworzyłem oczy. Nade mną stał zmartwiony Martin wyciągając prawą dłoń. Ująłem ją wypuszczając całą zawartość płuc do atmosfery. Pokręciłem jedynie głową opierając się o ramię przyjaciela. Krwawiłem całym sercem, płakałem wewnętrznie niczym mały Milan Pique, a on zadawał tak błahe pytanie. 
- Co się stało? 
Pociągnąłem nosem przejeżdżając dłonią po policzku. 
- Zostawiła mnie - wyszeptałem niepewnie przełykając ślinę. - A ja nie wiem, dlaczego. 
- Grubsza sprawa - westchnął łapiąc mnie pod ramię. Pokazał trenerowi typowy znak sygnalizujący nic nieznaczącą kontuzję możliwą do rozchodzenia i już wiedziałem, co mam robić. Utykać. - Ale nie przesadzaj - zaśmiał się, kiedy niemal ponownie upadłem na murawę. 
Zaprowadził mnie pod linię boczną i spojrzał prosto w przepełnione cierpieniem tęczówki. Dało się z nich wyczytać zdecydowanie zbyt wiele. 
- Powiedziałeś coś nie tak? - spytał teatralnie bawiąc się moim nadgarstkiem. Musiał udawać wiarygodnego przed czepiającym się szczegółów Enrique. 
- Sam nie wiem. Poszedłem do niej, Is się wszystkiego domyśliła... - nie do końca wiedziałem, jak ująć to w słowa. - Wybiegła z płaczem. 
- I za nią nie poszedłeś? 
- A powinienem? 
Montoya patrzył na mnie niczym na ostatniego kretyna. Parsknął śmiechem.
- W języku dziewczyn zostawienie płaczącej narzeczonej jest jak zabicie kolonii bezbronnych dzieci. Niedopuszczalne. 
Spojrzałem w niebo oblizując spierzchnięte wargi. Naprawdę o to mogło jej chodzić? 
- Czyli co, miałem wybiec za Is i wszystko byłoby w porządku?
- Tego nie powiedziałem.
- Ale zasugerowałeś. 
Wygiął moją dłoń trochę zbyt mocno. Syknąłem z bólu niezbyt przejmując się konsekwencjami tej całej zabawy. Ważna była tylko Dianna. I to, czy mam szanse na odbudowanie związku z nią. 
- Uznajmy, że nic by nie poskutkowało. Jeśli ona nie chce, my nie mamy żadnych szans zmienić jej zdania. Przynajmniej w teorii - mruknął zdecydowanie zbyt mocno współczującym głosem. 
- A w praktyce? 
- Codzienność wygląda zupełnie inaczej.
- Nie pomagasz - odparłem stawiając kilka kroków w kierunku boiska. Miałem dość tej zupełnie nie podnoszącej na duchu gadki. Martin, przynajmniej wtedy, potrafił jedynie bardziej zdołować. 
- Po prostu uważam, że powinieneś odpuścić. Skoro jasno powiedziała nie, to nie.
Nie mogłem się z nim zgodzić, choć musiałem. Ale nie umiałem. Mimo straconej pozycji pragnąłem odbudować nasze uczucie, którego w pewnym sensie już nie było. Wiara w podobnych sytuacjach jest podstawą sukcesu. A ja posiadałem jej naprawdę wiele.
Szybko zmieniałem zdanie. Myślę jedno, chcę robić drugie. Beznadzieja...
Patrząc pod stopy zrobiłem o jeden krok za dużo. Neymar skupiony jak zawsze na wykonywanym ćwiczeniu podciął moją stopę umiejętnie powalając na ziemię. Krzyknąłem. Spojrzałem na kostkę wykrzywioną pod dziwacznym kątem i już wiedziałem, jak to się skończy. Kontuzja. Pokazałem mu jedynie, że nie dam rady wstać i dałem upust emocjom. Rozpłakałem się pod wpływem wydarzeń ostatnich godzin. Nadal nie rozumiałem, czemu tak po prostu porzuciła naszą miłość. I zrozumieć nie chciałem. Pewien byłem tylko jednego. Nigdy nie będę w stanie przestać jej kochać...

Sergi
Wiedziałem, że bardzo ją zraniłem. Ale czasu cofnąć się nie da. Niestety.
Patrzyłem na Marca z niebyt przyjemnymi uczuciami kłębiącymi się wewnątrz mojego zmasakrowanego psychicznie ciała. Kompletnie nie wiedziałem, co o tym wszystkim myśleć. Powinien emanować szczęściem, być z nią, cieszyć się z tak wspaniałej dziewczyny, a tymczasem kiepścił każdą akcję niczym początkujący grajek. Do głowy przychodziła mi tylko jedna, zupełnie niemożliwa opcja wczorajszych wydarzeń. Dała mu kosza. Pytanie tylko, dlaczego?
Wciągnąłem do płuc dużą dawkę tlenu odprowadzając wzrokiem nosze. Zmarszczyłem brwi zrezygnowany. Nic nie trzymało się kupy. Sama mówiła, że go kocha i nie może ze mną być. Wyraźnie dała to do zrozumienia. A teraz dzieje się coś zupełnie odwrotnego. Przynajmniej takie wysnułem wnioski. 
- To się porobiło - westchnął Leo krzywiąc się delikatnie. 
- Dobrze mu tak! - syknął Jordi zaciskający dłonie w pięści. - Przynajmniej fizycznie pocierpi równie mocno co Isabel. 
Ledwo powstrzymywałem wybuch gniewem w kierunku Alby. Czy on naprawdę był tak ślepo zapatrzony w Monrovie? Nie uważałem jej za złą kobietę. Chodziło mi raczej o Bartrę. Faktycznie żaden z nas specjalnie za nim nie przepadał, jednak powinniśmy trzymać się razem. Takie było motto drużyny. Coś więcej niż klub. I on w tej chwili totalnie je zakłócał. 
Odwróciłem się napięcie. Trening chylił się ku końcowi, a właściwie wybił jego kres. Bez zastanowienia wparowałem do szatni. Otworzyłem drzwiczki szafki z numerem dwudziestym przeklinając wydarzenia ostatnich dni. Byłem kompletnym kretynem zostawiając ją w tak ciężkich chwilach. Po co w ogóle wyznawałem te pieprzone uczucia? Mogłem siedzieć cicho, oboje zyskalibyśmy na tym zdecydowanie więcej. 
Stanąłem pod prysznicem starając się rozluźnić napięte mięśnie. Nic z tego. Oczami wyobraźni dostrzegałem szczupłą sylwetkę Dianny tańczącej na środku pustej sali balowej. Sam nie wiedziałem, co mnie podkusiło do tak absurdalnych rozmyślań. Chyba powoli dobijałem się własnymi uczuciami, zaczynałem słabnąć pod ciężarem ogarniającego mnie cierpienia spowodowanego nieszczęśliwą miłością. Mimo wszystko mocno bym skłamał mówiąc, że chcę się z tego wyleczyć. Bo nie chciałem. Jedyne, czego pragnąłem to wziąć ją w ramiona i wyszeptać parę pocieszających słów. Tak niewiele, a zarazem zbyt dużo. 
Prędko wciągnąłem jeansy do kompletu z białą koszulką. Spakowałem torbę, po czym najszybciej jak tylko potrafiłem wyszedłem z ośrodka treningowego. Kierowany impulsem wyciągnąłem telefon sprawdzając przychodzące połączenia. Dwanaście nieodebranych, jedno zakończone zostawioną wiadomością. Sam nie do końca wiedziałem, czy chcę ją usłyszeć. Szkoda tylko, że nie miałem tak silnej woli. Coś pchnęło mnie ku wciśnięciu zielonej słuchawki. 
- Hej Sergi. Wiem, że pewnie nie chcesz mnie teraz słuchać. I że nie powinnam robić tego przez telefon. Ale... ale moje serce wybrało samo i wcale nie mówię tu o Marcu. Proszę, przyjedź do mnie. Znajdź mnie. Proszę! Za bardzo Cię...
Nie umiałem powstrzymać łez spływających w tej chwili po policzkach. Za bardzo mnie co?! To chyba nie da mi spokoju.
Rozglądając się dookoła przetarłem twarz dłoniom. O co jej chodziło? Jak to znajdź? Poprawiłem pasek torby na ramieniu i momentalnie ruszyłem w odpowiednim kierunku. Nie trzeba być ekspertem, by nawet płacząc trafić pod tak doskonale zanany adres. Wszedłem do klatki uprzejmie dziękując starszej pani za otworzenie drzwi. Niepewnie wcisnąłem przycisk w windzie oznakowany danym piętrem. Mocno zacisnąłem powieki, gdy dojechałem na miejsce. Bałem się, że mogła odwalić coś głupiego. 
Pchnąłem drzwi wejściowe od mieszkania Hiszpanki lekko wytrzeszczając oczy. Były otwarte. Ona nigdy nie zostawiała otwartych drzwi!
- Dianna? - spytałem niepewnie przechodząc do salonu. Żadnej odpowiedzi. - Cholera, Dianna!
Zestresowany rzuciłem torbą o podłogę wytężając zarówno słuch, jak i wzrok. Poczułem pewnego rodzaju pustkę ogarniającą całe moje ciało. Brakowało jej, wszystkich wspólnie spędzonych chwil, pocałunków na powitanie, przytuleń na pożegnanie. Potrzebowałem tego niemal równie mocno, jak tlenu. I tak najzwyczajniej w świecie pozwoliłem odejść najlepszemu, co mnie w życiu spotkało. Starałem się udawać obojętność. Do czasu. Później odpuściłem popełniając największy błąd życia. Tak naprawdę wszystko rozpierdalało mnie od środka dając jednocześnie świadomość własnego, niepohamowanego idiotyzmu. 
Oczekiwałem widoku krwi, cichych jęków, może nawet martwego ciała. Tymczasem moją uwagę przykuła mała, śnieżnobiała karteczka zapisana drobnymi literami. Podniosłem ją z niemym westchnieniem ulgi. Możliwe przedwczesnym. 
Sergi,
Nic mi nie jest. Przynajmniej fizycznie. Przepraszam za tak nagłą decyzję, ale nie umiem mieszkać w Barcelonie. Nie z nim. Nie z nią. Nie z Tobą... Wyjeżdżam do Londynu. Adres na odwrocie. Nie wiem, czy chcesz mnie szukać. Nic już nie wiem. 
Twoja Dianna
Wszystko jakby stanęło w miejscu. Cierpienie zmieniło się w nieograniczoną radość, zakrwawione serce przyspieszyło biegu pozbywając się resztek niemal nieznośnego bólu. Czy ona chciała tego, czego pragnąłem ja?! Niemożliwe!
Potrząsnąłem głową uśmiechając się promiennie. Otarłem policzki ze słonej wody zaciskając dłoń na tak wiele znaczącej kartce papieru. Powiedzmy w jednej chwili odmieniła moje życie o sto osiemdziesiąt stopni. Byłem przekonany o prawdziwości i szczerości miłości stojącej między nami. Odwzajemnionej czy nie, to już nie było ważne. Liczyła się tylko chęć do odnowienia kontaktu, możliwość przytulenia do torsu tak ważnej dla mnie dziewczyny. Kochałem ją całym sobą i już zawsze kochać będę. Nawet najgorsze wydarzenia nie zmienią tego dziwnego faktu. 
Nigdy nie myślałem, że kiedykolwiek zakocham się tak na poważnie. Związki uważałem za głupie, niezbyt poważne zabawy, w prawdziwe, silne emocje między dwójką ludzi niemalże nie wierzyłem. Aż do teraz, póki jedynym moim marzeniem stał się wyjazd do Londynu. Do niej.
_______________
Tak narzekałam w ostatnich czasach na beznadziejność publikowanych przeze mnie prac, ale teraz dla odmiany stwierdzam, że ten rozdział nawet przypadł mi do gustu. Dużo Sergiego! <3 Czekam jednak na wasze opinie, bo to one są najważniejsze :')

14 komentarzy:

  1. Tyle moich Miśków w jednym rozdziale! Tak mi żal jednego i drugiego. Jednak uważam, że Sergi bardziej zasługuje na Diannę. Ja się Marciem, zaopiekuje, więc nikt się o nie go nie musi martwić. Świetnie kochana! ;* Czekam na następne! <333

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahaha, mogłam napisać o Ivanie jeszcze *.* Ale spokojnie, kiedyś to nadrobię :')
      Ja nie wątpię, ze ty się Marciem zaopiekujesz. Nim zawsze, prawda? ;**

      Usuń
  2. Cytując Lionela "się porobiło" - szkoda mi Sergiego. Ciekawa jestem kogo Dianna spotka w Londynie i czy Sergi za nią wyjedzie. Czekam na następne rozdziały.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sergi faktycznie musi się teraz popisać, ale żeby tak od razu było go szkoda? No dobra, może mi samej tak troszkę się smutno robiło, gdy o nim tutaj pisałam.
      Również pozdrawiam i dziękuję :')

      Usuń
  3. Rozdział jak zwykle wspaniały <3 Uwielbiam to opowiadanie bo jest takie... inne? Ono jest po prostu cudowne. Kocham i juz się nie mogę doczekać kontynuacji ;* A w międzyczasie zapraszam do mnie :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Inne? Czy ja wiem? Co nie zmienia faktu, że bardzo dziękuję za tak wspaniały komentarz ;* Naprawdę, bardzo mnie takimi opiniami podnosicie na duchu i motywujecie do dalszego pisania <3

      Usuń
  4. Taaaaak! Jest Sergi ^.^ Mnie to się bardzo, bardzo, ale to bardzo podoba! On ma być z Dianną!!
    Dobrze tak Marcowi! Wręcz cudownie! Ma za swoje. A złość Alby całkowicie rozumiem.
    Czekam na kolejny rozdział :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja wiem, że co bym nie zrobiła Marcowi, szczęśliwy Sergi to szczęśliwa Wiola :') I to mi w pewnym sensie pasuje. Przynajmniej nie muszę się jakoś starać, by Cię zadowolić :')
      Dziękuję bardzo ;*

      Usuń
  5. Jak ja się cieszę, że jest Sergi! :3
    Oby spotkał się z Dianną. Mam nadzieję, bo tylko na to czekam. Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdzial ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uuu, wszyscy kochają Sergiego, a ja się pytam, co z Marciem? O teć ma uczucia ;'(
      Ale dziękuję, dziękuję za opinię ;*

      Usuń
  6. Co za wspaniałe opowiadanie! Tak się cieszę, że wpadłam na nie. <3
    Czytałam każdy rozdział z wielkimi emocjami. Oby Sergi i Dianna stworzyli szczęśliwy związek i wszystko było już ok.
    Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału. ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że napisałaś to tak pozytywnie, chociaż sama uważam, ze to opowiadanie do najlepszych nie należy. Dobra, jestem o tym święcie przekonana! :)
      Dziękuję bardzo za przemiłą opinię ;*

      Usuń