piątek, 6 marca 2015

Epilog

~Człowiek szuka miłości, bo w głębi serca wie, że tylko miłość może uczynić go szczęśliwym~ Jan Paweł II

Trzy lata później
Piękna oprawa i wspaniały doping sprowadzały się ku kolejnemu wielkiemu wydarzeniu. Finał Ligi Mistrzów w Gelsenkirchen, Arsenal Londyn kontra FC Barcelona. Ona nie mogła sobie wyobrazić gorszego przeciwnika. Jednak zacznijmy od początku...
Piłkarze ustawili się na własnych pozycjach. Jeden zawodnik Kanonierów otrzymał jeszcze parę klepnięć w plecy od przeciwników. Żaden nie spodziewał się zmiany klubowych barw przez Roberto, przynajmniej nie w tamtej chwili. Jak widać wiele w życiu człowieka zależy właśnie od miłości. 
Rozbrzmiał pierwszy gwizdek. Przez czterdzieści pięć minut żaden zespół nie dał rady przełamać któregoś z bramkarzy. Na tablicy pojawiła się wyłącznie konieczna zmiana Javiera Mascherano po dość ostrym, aczkolwiek skutecznym wejściu Bellerina. Piłka krążyła od jednego pola karnego do drugiego, przewijała się pod nogami zarówno Messiego, jak i Wilshera. Ospina zmuszony do desperackiej interwencji zbierał się z murawy, by stanąć twarzą w twarz z cornerem dla Blaugrany, który oczywiście nic wielkiego nie wniósł. Akcja momentalnie zmieniła obroty. Mertesacker podał do Monreala znajdującego się na prawym skrzydle. Ten wykonując parę efektownych zwodów minął Suareza od samego początku gryzącego murawę po długim zawieszeniu za czerwoną kartkę. Futbolówka trafiła do Chambersa, ten kopnął ją w stronę Koscielny'ego. Laurent nie do końca pojmując, co się dzieje, ponieważ stał pod samą linią pola karnego oddał tak bardzo pożądany przedmiot nadbiegającemu Ramsey'owi. Kibice jęknęli. Walijczyk znajdował się na dużo gorszej pozycji. To mu oczywiście nie przeszkodziło. Można by napisać pach pach i po sprawie, ale używając ładniejszego języka, w stylu stojącego niedaleko Lionela Messiego, gubiąc trzech, a w fazie końcowej nawet czterech obrońców przeszedł w pole bramkowe, po czym wewnętrzną częścią stopy wpakował piłkę do siatki ter Stegena.
Stadion huknął radościom, piłkarze z Londynu padali sobie w objęcia. Młody Hector był zmuszony ścierać łzy radości, Akpom siedzący na ławce nie wytrzymał i wyskakując niczym torpeda podbiegł do kolegów z uśmiechem na twarzy. Te sekundy były najpiękniejszymi w życiu każdego kibica Arsenalu. Armata wreszcie wystrzeliła!
Cały mecz zakończył się wynikiem dwa do jednego dla Anglików. Trafienia zaliczyli także Rakitić, wspaniale lobując Kolumbijczyka niemal z połowy boiska i Olivier Giroud szczęśliwie zmieniający w siedemdziesiątej minucie zmarnowanego Sancheza. Sergi był pewien, że ten dzień przejdzie do historii tym samym stając się jednym z najlepszych w całej jego karierze.


Młoda szatynka stała przy linii bocznej boiska czekając na jakikolwiek ruch ze strony narzeczonego. Trzymała na rękach półroczną dziewczynkę w maleńkiej koszulce Kanonierów. Sergi uparł się, by na plecach miała swoje imię - Elia. Dianna skłaniała się raczej ku standardowemu "Daddy", ale w ostateczności odpuściła. Tę kwestię zostawiała facetom. 
Patrzyła na rozweselonych piłkarzy oblewających się szampanem i mimowolnie uśmiech wychodził na jej twarz. Nigdy nie myślała, że tak dobrze dogadają się z zawodnikami londyńskiego klubu. Byli jedną, wielką rodziną. Taką prawdziwą rodziną. 
- Mamy to! Kurwa mamy! Słyszysz?!
Zaśmiała się, gdy mokry od różnego rodzaju substancji Aaron przytulił ją pod wpływem emocji. 
- Widziałaś może Colleen? Muszę jej powiedzieć, że chcę mieć dziecko - wydusił trzymając Hiszpankę za ramiona. 
- Ławka rezerwowych.
Nie mogła opanować radości. Walijczyk zawsze był lekko zamotany, ale zdecydowanie na wstępie przypadł jej do gustu. 
- Dzięki kochana - rzucił jedynie i momentalnie popędził w kierunku ukochanej.
Martinez pokręciła głową poprawiając dziewczynce czapeczkę z herbem Kanonierów. Ta mała istotka była żywym promyczkiem szczęścia. Zarówno jej, jak i Roberto.
- Właśnie patrzysz na obecnego mistrza Europy! Cholera, jakie to wspaniałe uczucie!
Momentalnie się odwróciła czując przeszywające dreszcze. Spojrzała w błękitne oczy piłkarza, chwilę później już całowała jego usta. Nic nie było w stanie zepsuć tak cudownej chwili. 
- Mogę prosić księżniczkę o zdjęcie? - spytał zabawnym tonem wyciągając ręce ku córce. 
Dianna bez słowa podała mu dziecko i z uśmiechem na twarzy patrzyła, jak dumny pomocnik mówi do małej o uczuciach towarzyszących podczas meczu. Stanęli przy pucharze. Mężczyzna delikatnie postawił Elię na ziemi z uśmiechem biorąc do rąk trofeum marzeń. Wreszcie je osiągnął.
- Powinienem pogratulować?
Szatynka drgnęła automatycznie zamykając oczy. Tylko nie to! Niechętnie spojrzała na towarzysza wymuszając uśmiech. 
- Czego? Zwycięstwa? Na pewno nie mi.
Bartra mierzył ją zbolałym wzrokiem. Coś jakby w nim pękło. 
- Nie o to mi chodzi. Nigdy nie myślałem, że on będzie ojcem Twojego dziecka. 
- A ja nigdy nie myślałam, że jesteś takim...
- Okej, nie musisz kończyć - uniósł kąciki ust ku górze przyprawiając Katalonkę o szaleńcze bicie serca. - Powinnaś jedynie wiedzieć... Po prostu nigdy nie przestanę Cię kochać. 
Prychnęła krzyżując ręce na piersi. Uczucie w stronę obrońcy Blaugrany dawno wygasło. Tak jej się przynajmniej wydawało.
- Takie kity możesz wciskać Is - warknęła, po czym najzwyczajniej w świecie odeszła. 
Sama nie do końca wiedziała, dlaczego była nie miła. Chciała jedynie zapomnieć o beznadziejnej miłości towarzyszącej jej życiu niegdyś na każdym kroku. I ostatecznie osiągnęła cel dzięki najlepszemu przyjacielowi, który teraz trzymał w ramionach ich dziecko. 
Najwidoczniej szczęście naprawdę przychodzi w najmniej oczekiwanym momencie.
_______________
Wcale nie musicie zwracać uwagi na Ramsey'a, którego nie miałam serca tutaj nie wcisnąć. I na zwycięstwo Kanonierów, których naprawdę mocno kocham ♥ To epizod :')
Nadszedł też czas, by się pożegnać. Po długich i wyczerpujących trzech miesiącach udało mi się dobrnąć do końca tej historii. Momentami pisało mi się ją ciężko, ale na koniec poszło gładko. Wszystko załatwiłam w ferie. Cieszę się jednak, że tyle osób ją czytało. Bo ja uważam, że nie była warta zbyt dużej uwagi. Mimo wszystko bardzo mocno Wam dziękuję, bo przecież bez czytelników ten blog nie istniałby. Jesteście kochani!
Oświadczam też, że to wcale nie koniec mojej przygody z Blaugraną. O pisaniu nie wspomnę, bo pewnie z zaplanowanymi opowiadaniami to się do matury nie wyrobię. Dzisiaj pojawił się prolog na blogu o Ivanie, więc serdecznie zapraszam. Tak samo na inne moje opowiadania:
Tak więc żegnam się z Wami i do zobaczenia (mam nadzieję) na innych moich blogach. Zawsze możecie zajrzeć także do zakładki przyszłość znajdującej się na mojej podstronie. A rusz coś przypadnie Wam do gustu :')