sobota, 24 stycznia 2015

Rozdział VIII

Dianna
Widok przygnębionego przyjaciela jest gorszy od kary śmierci. Oczywiście swoje cierpienie znosimy lepiej niż osób bliskich, ponieważ można z nim coś zrobić. W każdej chwili podnieść się i iść naprzód. Kiedy chodzi o kogoś innego, bywa dużo ciężej. Mimo iż chcesz niesamowicie mocno, nie potrafisz powstrzymać spływających po policzkach łez. 
Tak było w przypadku Sergiego. Stał naprzeciw, a każdy, najmniejszy ruch wyrażał ból, którego doświadczał. Otwierał się przede mną niczym wielka księga, ale potrafiłam tylko stać bezczynnie ledwo trzymając się na nogach. Miałam wrażenie, że upadnę, więc usiadłam na niewielkiej szafce stojącej pod ścianą. Schowałam twarz w dłoniach, by samemu się nie rozkleić. A byłam tego bardzo bliska. 
- Nic nie powiesz? Taka jesteś odważna? - spytał łamiącym się głosem. 
Zacisnęłam powieki, po czym podniosłam wzrok. Stwierdziłam, że sadzanie tyłka było błędem, więc czym prędzej stanęłam mu na drodze. 
- O co Ci teraz chodzi, co?!
Najchętniej podbiegłabym do niego i z czułością starła tą cholerną wodę z twarzy, jednak moje ciało zostało sparaliżowane. Przynajmniej tak się czułam. Nie byłam w stanie wykonać choćby najmniejszego ruchu. 
- Przespałaś się z narzeczonym swojej przyjaciółki, o to mi chodzi! - krzyknął gestykulując. Byłam niemal pewna, że sąsiedzi nadstawiają uszu zaciekawieni rozgrywającą się awanturą, ale mało mnie to obchodziło. Chciałam wrócić do dawnego życia, bez komplikacji, problemów czy zdrad. Najlepiej wyjechać, aby wszystko rozwiązało się samo. Niestety to nie takie proste.
- Niedawno kazałeś mi o niego walczyć, zapomniałeś już?! - zawołałam dając upust emocjom. Płakałam razem z nim, bo nic nie rozumiałam. Nasza pierwsza kłótnia, sprzeczka o nic, ale i jednocześnie coś wielkiego. 
- Bo nie myślałem, że Ci się uda! 
Głupi argument. Zdecydowanie beznadziejne wytłumaczenie, które nie miało z jego słowami praktycznie nic wspólnego. Zaśmiałam się ironicznie. 
- Nic nie rozumiem - szepnęłam kręcąc głową ze zrezygnowaniem. - Najpierw mówisz, że mam nie odpuszczać, a teraz robisz mi wyrzuty, bo się z nim przespałam?! Posłuchaj samego siebie Sergi!
- Cały czas słucham i jakoś gie z tego wychodzi! 
Pięknie! Teraz kompletnie nie wiedziałam co mu chodzi po głowie.
- To po jaką cholerę radziłeś mi...
- Bo Cię kurwa kocham, jasne?! Cały czas narzekałaś, że nikt Ciebie nie chce, ale nie zwracałaś uwagi na jeden fakt. Ciągle obok był mężczyzna, który pragnął Cię całym sercem. To ja! Kocham Cię, kochałem i już zawsze będę kochał! Choćbym nie wiem jak bardzo chciał zapomnieć. 
Myślałam, że zemdleję. Cofnęłam się o krok zszokowana jego słowami. Kilka godzin temu usłyszałam dokładnie to samo od chłopaka władającego mym sercem. Teraz identyczne stwierdzenie przekazał mi Roberto, najlepszy przyjaciel, towarzysz każdego gorszego dnia. W pewnym sensie odwzajemniałam jego uczucia. No właśnie, w pewnym sensie...
To wyznanie było niczym siarczysty policzek. Ocknęłam się po kilku dobrych minutach, ale niezupełnie gotowa do prowadzenia dalszej konwersacji. 
Mętlik powstały w mojej głowie był nie do ogarnięcia. Przed oczami majaczyły postacie dwóch piłkarzy z barcelońskiego klubu i nie mogłam z tym zrobić zupełnie nic. Chyba zaraz coś rozsadzi mi głowę. Może wybuchnę i będę miała święty spokój. Nie myślałam, że przez kilka dni moje życie skomplikuje się aż tak bardzo, że w ogóle wydarzy się w nim cokolwiek. A teraz miałam niemały dylemat, który postanowiłam rozwiązać bez najmniejszego namysłu. I popełniłam fatalny błąd. 
- Ale ja kocham...
- Jasne, nie kończ.
W drzwiach bowiem stanęła niepocieszona Isabel. W uszach miała słuchawki, które momentalnie ściągnęła i nieznacznie się uśmiechnęła. Odetchnęłam z ulgą, nic nie słyszała. Przynajmniej nie będę musiała tłumaczyć się z tego jednego faktu. 
- Pieprzę to wszystko, już i tak Cię straciłem - szepnął pomocnik, po czym wyszedł trzaskając drzwiami.
Czułam, jak po moich policzkach spływa kolejna warstwa słonych łez. Zsunęłam się po ścianie, by opaść na podłogę i pogrążyć w rozpaczy. Raniłam każdego po kolei, włączając w to siebie. Najlepiej zapadłabym się pod ziemię. 
Blondynka zdziwiona całym zajściem ukucnęła, po czym objęła mnie ramionami. Jej włosy muskały skórę mojej twarzy, przez co pragnęłam natychmiastowej śmierci. 
Ona jeszcze nie wiedziała, że przytula najgorszą przyjaciółkę na świecie.

Marc
Początkowo nie wiedziałem jak się zachować w takiej sytuacji. Przez głowę przelatywało mi wiele pytań. Na żadne nie znałem odpowiedzi. Chyba najgorszy stan na świecie, gdy nie wiesz, co dalej. Jak teraz będzie wyglądało twoje życie. Uwierzcie mi, miałem masę wątpliwości co do końcofego efektu. Przecież mogło go nie być! 
Potrząsając głową wszedłem do niewielkiej kawiarenki na rogu ulicy. Zapach parzonego napoju uderzył we mnie na wejściu i delikatnie pokrzepiony zająłem miejsce możliwie najmniej rzucające się w oczy. Potrzebowałem spędzić ten czas w samotności, uspokoić obawy i co najważniejsze zastanowić się jak postąpić. 
Zerknąłem na ladę w celu złożenia zamówienia. Szybko zrezygnowałem. Stały tam dwie dziewczyny pogrążone w rozmowie. Rozbierały mnie wzrokiem chichocząc. Zdążyłem przyzwyczaić się do podobnych sytuacji, jednak teraz nie miałem ochoty na odrzucanie zalotów. A tym bardziej na flirtowanie. 
Schowałem twarz w dłoniach dostarczając płucom dużej dawki tlenu. Oddychałem nierówno, w sposób charakterystyczny dla człowieka pogrążonego w... rozpaczy? Tylko czy ona mi towarzyszyła? Kilka godzin temu uprawiałem seks w szatni najlepszego klubu na świecie z dziewczyną moich marzeń. Można to zaliczyć do sprawy wtaczającej człowieka na dno? Nie! Więc o co chodziło?
Moje życie waliło się niezwykle nierówno. Zaraz nie będzie nic. Zostanę sam. 
Poczułem obecność kogoś trzeciego i podniosłem wzrok. Zrobiłem to zupełnie nieświadomie. Mężczyzna odsunął krzesło stojące naprzeciwko z grymasem niezadowolenia, po czym zajął miejsce. 
- Co jest Jordi, jakoś nie mam nastroju - odparłem powstrzymując napływające do oczu łzy. Miałem wrażenie, że zaraz się rozkleję. Zupełnie jak nie ja. 
- To ważne. 
W ostatniej chwili powstrzymałem się od ironicznego wywrócenia oczami. Kolejne spostrzeżenia Enrique? Bezsensowne tłumaczenie, dlaczego nie gram w wyjściowym składzie, chociaż mi to obiecano? W chwili obecnej bardziej obchodziła mnie Dianna.
- Gadaj, jakoś nie mam na to siły. Najlepiej przejdź do rzeczy. 
- Niełatwo mi o tym mówić Marc - mruknął krzywiąc się. Delikatnie mnie zaciekawił, ale nie na tyle, żeby wyplenić ze mnie chęć ucieknięcia stąd. Byle bliżej ślicznej szatynki.
Uniosłem brwi w geście zdziwienia. Raczej tego nie zauważył. Zaraz przybrałem maskę obojętności, której zdecydowanie nie posiadałem.
- Po prostu wal, chyba nic mnie teraz nie zaskoczy. 
Jakby sypianie z przyjaciółką własnej narzeczonej było czymś nadzwyczajnym! Mogłem się założyć, że nie ja jeden odwaliłem taką manianę. Pytanie tylko, jaki procent z tych delikwentów był gotowy zostawić dziewczynę, z którą planował życie na rzecz kochanki. 
- Zdradziłeś kiedyś Is? - spytał sprowadzając mnie na ziemię. A niech to! 
Zdenerwowany przełknąłem ślinę czekając na wywód o niepochlebnym zachowaniu, ale nic takiego nie nadeszło. Alba nadal czekał na odpowiedź. 
- Skąd wiesz? - szepnąłem spuszczając wzrok. Niczym nie mogłem usprawiedliwić tych dwóch, niezwykle dla mnie szczęśliwych nocy, więc zwyczajnie wolałem siedzieć cicho. No po części.
- Co?! - pisnął Hiszpan wytrzeszczając oczy. Nigdy nie widziałem go w stanie tak silnego oszołomienia. - Ta odpowiedź miała być przecząca!
- Miałem skłamać?
Mój głos był na skraju wytrzymania, z każdą sekundą stawał się coraz bardziej chwiejny, niepewny. 
- Miałeś powiedzieć, że nigdy byś tego nie zrobił! A to sukinsyn - ostatnie zdanie powiedział cicho, jakby do samego siebie. 
- Słyszę Cię. 
- I dobrze, przynajmniej Is nie będzie żałowała, że też...
Wyłączyłem się. Na dźwięk przychodzącego sms-a po prostu wyjąłem telefon przyswajając dwa, może trzy słowa z wypowiedzi Jordiego. Trzęsącymi się dłońmi odblokowałem urządzenie z nadzieję zobaczenia tak drogiego mi imienia na wyświetlaczu. Ku mojemu rozczarowaniu stało się zupełnie inaczej. Owa nazwa kiedyś była mi niezwykle bliska, teraz, niestety niemal obojętna. 
Skrzywiłem się na własną bezduszność, po czym przejechałem wzrokiem po otrzymanym tekście. 

Od: Isabel
Nie wrócę do domu, choć pewnie mało Cię to obchodzi. Zostaję u Dianny, coś się z nią dzieje. Zresztą to raczej obchodzi Cię jeszcze mniej...

Nerwowo poderwałem się z miejsca i instynktownie rozejrzałem dookoła. Pomyłka, jedna z tych spraw cholernie mocno mną wstrząsnęła. Co jej jest, jak się czuje? Niby dlaczego...
- Marc? Gdzie ty...
- Dianna ma problem, muszę lecieć.
Chwilę później wybiegłem z miejsca słuchając obelg w moim kierunku. Dotyczyły one oczywiście zdrad, oszustw i kłamstw, których w ostatnim czasie się dorobiłem. Nie przejmowałem się tym, musiałem jak najszybciej dotrzeć do domu młodej Katalonki. Czułem dziwną potrzebę bycia z nią w każdej cięższej chwili. Jeśli mam zamiar stworzyć z nią prawdziwy związek, nie mogę odpuścić. Potrzebowała mnie. I miałem zamiar zrobić wszystko, byleby na jej twarzy wykwitł dorodny uśmiech. Dosłownie wszystko.
_______________
Także ten, no... Pozwolicie, że się nie wypowiem? Naiwność i prostota tej fabuły mnie wręcz dobija.
Wybaczcie! :') 

sobota, 17 stycznia 2015

Rozdział VII

Dianna
Nigdy nie myślałam, że czyniąc zło można stać się szczęśliwym. Jak widać życie pokazało mi błędność tego stwierdzenia. Sypianie z narzeczonym przyjaciółki do pochlebnych postępowań nie należy, a mimo wszystko uśmiech nie chciał zejść z mojej twarzy. Cieszyłam się z każdego drobiazgu. Przytulenia, muśnięcia skóry, pocałunków i uczucia, którym mnie obdarzał. Nadal nie wierzyłam, że mnie kocha. Obrońca najlepszego klubu na świecie odwzajemniał moją nierealną miłość i chyba dopiero gdy się o tym dowiedziałam zaczęłam myśleć o sobie. Bo przecież wbrew pozorom trzeba posiadać trochę egoizmu, inaczej nigdy nie dotrzesz do obranego celu.
Uniosłam kąciki ust jeszcze wyżej wpatrując się w śpiącego Marca. Jego klatka piersiowa unosiła się systematycznie z każdym wdechem, a ciemne włosy pozostały w lekkim nieładzie. Musiałam przyznać, że w takiej wersji był o wiele przystojniejszy. O ile było to w ogóle możliwe. Delikatnie dotknęłam jego policzka pamiętając wczorajsze wydarzenia. Sama nie do końca wiedziałam, czy dobrze się stało. Naprawdę nie chciałam zdradzać Is, ból w jej oczach ranił także mnie, jednak pożądanie w kierunku Bartry było o wiele silniejsze, wręcz nie do opanowania. Za bardzo go kochałam, zbyt długo pragnęła jego bliskości, by teraz tak po prostu odrzucić to, co mogę mieć. A raczej już mam. Wiedziałam, że najprawdopodobniej tego pożałuję, ale musiałam spróbować. Pragnęłam wpakować się w to bagno razem z facetem, który znaczył dla mnie wszystko by przekonać się, czy jesteśmy sobie pisani. Nie? W porządku, odpuszczę.
- Dzień dobry królewno - szepnął piłkarz otwierając oczy. Tonęłam w pięknych, zielone tęczówkach, gdy rozciągał zastałe po nocy mięśnie ukazując idealnie wyrzeźbione ciało. - Już w ubraniu?
Zaśmiałam się patrząc na meczową koszulkę Barcy. Jakoś nie chciałam świecić gołym tyłkiem.
- Zawsze mogłam założyć też spodnie. 
Piłkarz złapał mnie w talii i jednym, płynnym ruchem położył na swoim torsie. Czułam przyspieszone bicie serca, krew wrzącą w moich żyłach. Dotknęłam jego szyi, po czym wdychając zapach męskich perfum okraczyłam go nogami w pasie. 
- Wolałbym, żebyś poszła w tę drugą stroną - mruknął ruszając zabawnie brwiami. 
Ponownie zachichotałam czując jego wargi na swoich. Wplotłam palce w ciemne włosy Hiszpana i lekko pociągnęłam go w górę. W efekcie siedziałam mu na kolanach umiejętnie całując w usta. 
- Koniec, też się zbieraj, bo zaraz możemy mieć niespodziewanego gościa - powiedziałam odrywając się od niego. Stanęłam na nogach poprawiając skołtunione włosy, następnie złapałam już suche ubrania i skierowałam się w stronę łazienki.
- Hola hola! Nie tak prędko skarbie! - zawołał stoper łapiąc mnie w talii. 
- Co, masz zamiar zapiąć mi stanik? Uwierz, sama sobie poradzę. 
On tylko musnął moją szyję i uśmiechnął się chytrze. 
- Chciałem tylko powiedzieć, że zajmuję łazienkę - mruknął, po czym jednym płynnym ruchem złapał swoje rzeczy leżące na ławce i szybko zamknął za sobą drzwi. 
Wywróciłam oczami ze śmiechem. Totalny dzieciak, chyba jakaś wrodzona wada wszystkich facetów. Bez zastanowienia ściągnęłam trykot blaugrany, który zastąpiłam jasną koszulką z jeansami do kompletu. Palcami rozczesałam długie włosy, jednak zupełnie nie chciały się ułożyć. Westchnęłam rozpromieniona, nie mogłam powstrzymać coraz to nowych wewnętrznych wybuchów radości. Wreszcie czułam się spełniona.
Bartra wyszedł zupełnie ubrany po dość niewielkim upływie czasu. Zawsze myślałam, że tacy jak on potrzebują godzin, ale jak widać kolejny raz grubo się pomyliłam. Miłe zaskoczenie. Od razu przytulił mnie od tyłu i nie czekając na żaden ruch pocałował w skroń.
- Dziękuję za pożyczkę - oznajmiłam odwracając się w jego stronę. Wyciągnęłam rękę z koszulką, by mógł ją zabrać, ale on jedynie pokręcił głową. 
- Jest twoja, powiedzmy na pamiątkę niezapomnianej nocy.
Takim oto sposobem przywołał stado motyli w moim brzuchu. Zaczerwieniłam się delikatnie mając szczerą nadzieję, że tego nie zauważy. Co sobie o tej sytuacji pomyślał nie wiem, bowiem chwilę później przybliżał się, by mnie pocałować. Nie było najmniejszych szans, klamka w drzwiach drgnęła, a my czym prędzej oderwaliśmy się od siebie cali w rumieńcach. 
Na progu stanął zszokowany Sergi z otwartą buzią. Chyba go zatkało. Uniósł jedną rękę, następnie zaczerpnął haust powietrza, opuścił ją i przełknął ślinę. Robił wszystko, byleby tylko odzyskać głos. Nie wiem po ilu próbach mu się to udało.
- Dianna? Marc? Co wy tutaj...? 
Zagryzłam dolną wargę lekko speszona. W ostateczności podeszłam do niego z cieniem uśmiechu na twarzy i jak gdyby nigdy nic przytuliłam się.
- Coś się stało? - spytał uspokojony. Położył dłonie na mojej talii trochę niżej, niż zwykle, ale nie przeszkadzało mi to. Cieszyłam się, że ktoś nas wreszcie znalazł. Fakt, uwielbiałam spędzać czas z młodym defensorem, kochałam go jak nikogo innego, jednak myśl o zamknięciu napawała mnie lękiem. Nie chciałabym zostać w szatni do końca życia, a z każdą spędzoną w niej sekundą czułam się coraz gorzej. 
- Powiedzmy złapał nas deszcz i ugrzęźliśmy - zaśmiałam się wtulając twarz w jego tors. Czując znajomy zapach perfum od razu wiedziałam, że jestem bezpieczna. Ciekawe tylko, jakie wnioski wysnuł po zobaczeniu całej te sytuacji. To stwierdzenie wywołało niewielki grymas na mojej twarzy, bowiem nie chciałam widzieć pogardy w oczach najlepszego przyjaciela.
Zaraz odsunęłam się od Roberto i spojrzałam na Bartrę. Dwulicowa małpa, dokładnie kimś takim byłam w tamtej chwili. Skrzywiłam się, tym razem o wiele mocniej, jednak zaraz zmieniłam minę na obojętność. Wzbudzanie w towarzyszach negatywnych emocji nie należało do moich ulubionych zajęć. 
- A ty? Co robisz na stadionie tak wcześnie? - spytał brunet przeczesując palcami włosy. Widziałam zakłopotanie w jego ruchach. 
- Jest jedenasta, wcale nie tak wcześnie - uśmiechnął się Sergi podchodząc do swojej szafki. - Zostawiłem telefon po treningu. 
Otworzył ją jednym ruchem, wyjął mały przedmiot, po czym zatrzasnął drzwiczki. Już chciał skierować się ku wyjściu, jednak w ostatniej chwili zatrzymał się na środku pomieszczenia. 
- Idziesz, czy zostajesz? 
To pytanie skierował do mnie. Ogarnął mnie dziwny lęk, ale odpowiedź była raczej jasna. 
- Idę - spojrzałam przelotnie na Marca. - Do zobaczenia!
Wyszłam na dzienne powietrze z chłopakiem, który nie odezwał się nawet słowem. Sprawiał wrażenie niezwykle zbulwersowanego. Jedną dłoń zaciskał w pięć, a jego dolna warga od dłuższego momentu pozostała pod ciężarem górnej szczęki. Już wiedziałam, że się domyśla, czułam to w kościach. I miał żal, że mu nie powiedziałam. 
Wzięłam głęboki oddech, by dodać sobie odwagi. Musiałam z nim o tym porozmawiać, chciałam tego. 
- Dianna, co ty, za przeproszeniem odpierdalasz?!
Nagle stanął w miejscu niczym słup, by ciskać we mnie piorunującymi spojrzeniami. Wcale się nie dziwiłam, zasługiwałam na każde, nawet najgorsze bluźnierstwo. Byłam po prostu zdzirą. 
- Wiem, że...
- Przespałaś się z nim, prawda? - zapytał jak gdyby nigdy nic. W jego tęczówkach dało się dostrzec bliżej nieokreślony ból, który kompletnie wybił mnie z równowagi. Zamrugałam gwałtownie, zdecydowanie zbyt szybko, by uznać to za normalne. 
- Dwa razy - spuściłam głowę. Pragnęłam wykazać choć trochę skruchy. Nie miałam jej w sobie, niczego nie żałowałam. I chyba to był największy problem.
- Nawet nie będę się pytał, czy Is wie, bo odpowiedź z całą pewnością będzie przecząca. Gratulacje raczej też są nie na miejscu, więc jak mam się zachować? Hę? 
Kompletnie nie umiałam rozszyfrować jego ruchów. Cały czas zaskakiwał mnie, z każdym wypowiedzianym słowem coraz bardziej. Przenikałam jego twarz intensywnym spojrzeniem, ale nic z tego. Nadal nie wiedziałam, czy się cieszył, był zły, a może towarzyszyły mu jeszcze inne emocje. 
- Zwyczajnie przytul mnie i powiedz, że wszystko się jakoś ułoży.
On tylko pokręcił głową, po czym ruszył przed siebie. Sama nie wiedziałam, co zrobić, więc do samego końca szłam za nim. Poruszał się szybko, jakby od tego zależało nasze życie i z trudem dotrzymywałam mu kroku, ale udało mi się to. Po dwudziestominutowej przeprawie dysząc weszliśmy na klatkę schodową barcelońskiego bloku mieszkalnego, następnie bez większych problemów po schodach udaliśmy się na górę, by os
tatecznie stanąć twarzą w twarz na progu mojego przedpokoju. Roberto zatrzasnął drzwi z hukiem wyładowując przy tym wszystkie negatywne uczucia. Bo najłatwiej jest ranić przedmioty martwe. 
Kolejny raz zmierzył mnie wzrokiem. Poczułam nieprzyjemny dreszcz przenikający moje ciało, ale nie mogłam odwrócić głowy. Chciałam pokazać posiadaną siłę mentalności. Nawet nie wiecie, jak wielkie ogarnęło mnie zdziwienie, kiedy po policzkach Sergiego zaczęły spływać łzy.
Płakał, a ja nie wiedziałam dlaczego.
_______________
Wierzcie mi albo nie, ale uznaję to opowiadanie za doszczętnie zniszczone. Ugh... 
Ale skończę je! Napiszę do końca, choćbym miała się nie wiem jak bardzo nad sobą pastwić. Zresztą i tak zostało niewiele ;)
Życzenia trzeba złożyć naszemu głównemu bohaterowi, który dwa dni temu obchodził 24 urodziny. Sto lat Marc! Dołożymy jeszcze Carvajala z 11 stycznia, prawda? W tym roku skończył 23 lata. Sto lat Dani! I obyś nam służył jak najdłużej ♥ Oraz Alvaro z dzisiaj! ♥
Więcej dodawać nie trzeba, czekam na opinie. Szczere! ;*

sobota, 10 stycznia 2015

Rozdział VI

Marc
Życie sprawia różne niespodzianki. Czasami dobre, niekiedy także złe. Zupełnie nie wiedziałem, do którego rodzaju zaliczyć zamknięcie w szatni z kimś niezwykle dla mnie ważnym.
Ponownie pociągnąłem za klamkę, tym razem chaotycznie. Używałem całej siły gotowy wyłamać drzwi z zawiasów, ale nie przynosiło to dosłownie żadnych efektów. Coś mi w tym wszystkim śmierdziało, przecież normalnie nikt nie zamyka ludzi ot tak. Dopiero po chwili uświadomiłem sobie jak wielkim jestem głupolem. Dziś była niedziela, ostatni dzień tygodnia, w którym stadion przestawał funkcjonować pięć godzin wcześniej niż normalnie. Pięknie Bartra, szósteczka z planowania!
Zakląłem pod nosem załamany własną postawą, następnie odwróciłem się w stronę Dianny i nieznacznie zagryzłem dolną wargę. Zapomniałem o wszystkich problemach gdy ujrzałem w jej oczach strach zmieszany z uzasadnionym zdziwieniem. Mimo wszystko nie potrafiłem się odezwać, niczym ostatni kretyn czekałem, aż ona zrobi to pierwsza.
- Marc, co się dzieje? - spytała ciągnąc w dół zdecydowanie za dużą koszulkę Barcelony. Nie wiedziałem, co chciała w ten sposób osiągnąć, ale chyba mało mnie to interesowało. Przynajmniej w tamtej chwili.
- Nic szczególnego. Utknęliśmy tutaj do rana - mruknąłem zdegustowany opierając się o ścianę.
- Ale jak to? Przecież nie mogli nas tak po prostu zamknąć!
Miałem powiedzieć jej, że to moja wina? Dobre żarty, wolałem spłonąć żywcem w piekle, niż słuchać wyrzutów z ust Martinez, które przyniosłyby tylko i wyłącznie psychiczny ból.
- Jak widać mogli. Zgłoszę to sprzątającym, ale...
- Zadzwoń do nich - oznajmiła wyciągając trzęsącą się dłoń z telefonem. Całe jej ciało pokrywała gęsia skórka i po raz kolejny tego dnia zapragnąłem trzasnąć się w czoło. Marzła. Przeze mnie.
- Nawet na to nie licz, odcięli nam zasięg. Luis uważa, że to nas rozprasza - mruknąłem podchodząc do przerażonej dziewczyny. Sam czułbym się podobnie zamknięty na obcym obiekcie, więc musiałem ją uspokoić. Przynajmniej w miarę możliwości.
- Czyli naprawdę jesteśmy sami? - spytała przełykając nerwowo ślinę. Zsunęła się po ścianie, następnie schowała twarz w dłoniach i zaczęła zanosić się płaczem. Moje serce krwawiło patrząc na zaistniałą sytuację. Znów zadawałem jej ból.
- Tak - odpowiedziałem szepcząc.
Usiadłem obok szatynki z natłokiem myśli w głowie. Nie do końca wiedziałem, jak się zachować, jednak musiałem coś zrobić. Delikatnie odgarnąłem jasne włosy z jej twarzy i łapiąc za podbródek zmusiłem do spojrzenia w moje oczy. Serce w piersi przyspieszyło niczym bolid na torze wyścigowym, ale nie przejmowałem się tym. Stwierdziłem, że dam się ponieść emocjom, wbrew pozorom może wyjść z tego coś naprawdę dobrego.
- Nie płacz - odparłem z fałszywym zadowoleniem. Przejechałem kciukiem najpierw po jednym jej policzku, później po drugim w celu pozbycia się słonych łez. Nie dawałem rady na nie patrzeć.
- Możesz mnie przytulić? - spytała trzęsąc się jak galareta. Lekko mnie to zszokowało, ale ucieszyłem się. Na mojej twarzy od razu wykwitł dorodny uśmiech.
- Jasne - mruknąłem przyciągając jej szczupłe ciało do torsu.
Sam nie do końca wiedziałem jak to się stało. Ostatecznie Dianna siedziała na moich kolanach jedynie w majtkach i krótszej od jakiejkolwiek sukienki koszulce, a ja gładziłem ją po plecach. Czułem, że mój przyjaciel może zacząć płatać figle, więc nerwowo zacisnąłem uda. Liczyłem na umiejętności opanowania własnego pożądania, których chyba nie posiadałem, bo pragnąłem jej bardziej niż kiedykolwiek. Z każdą chwilą dreszcze przechodzące falami stawały się coraz mocniejsze i nie wiedziałem, co z tym zrobić. Nigdy nie pomyślałbym, że zwykłe przytulenie potrafi wywołać takie uczucia, doprowadzić do stanu, w którym ulgę daje zdecydowanie jedno. I gdy już myślałem, że nie wytrzymam, ona odsunęła się nieznacznie, by spojrzeć w moje oczy.
- Dłużej tak nie mogę - powiedziała przez łzy. Jej głos trząsł się niesamowicie przez wszystkie targające nią emocje. Wreszcie się przede mną otwierała.
- O co chodzi?
Miałem wrażenie, że zaraz sam się rozpłaczę. Napaliłem się na przyjaciółkę mojej ukochanej, którą darzyłem niezwykle mocnym uczuciem i jednocześnie raniłem ją każdym wykonanym ruchem. Istny koszmar.
- Może i nie powinnam tego mówić, ale za długo zwlekam. Ja nie umiem jej okłamywać Marc, nikogo nie umiem okłamywać. Fatalnie się z tym czuję, jakbym miała...
- Przecież ustaliliśmy, że jej powiemy, tak? Przy następnej okazji - odparłem zakładając pasmo jej włosów za ucho. Nieznacznie uniosłem kąciki ust ku górze, ale raczej na niewiele się to zdało.
- Ciebie też okłamuję. I samą siebie. Nigdy nie żałowałam tej nocy, od samego początku wręcz się cieszyłam, że miała miejsce. Zdradziłam przyjaciółkę i jestem z tego dumna, a nie powinnam. Tylko, że cholernie Cię kocham, zwyczajnie nie umiem inaczej. Wiem, byliśmy pijani, pewnie nic nie pamiętasz, ale...
- Nie wypiłem nawet kropli - oznajmiłem ścierając łzy z jej policzków. Faktycznie, był to głupi ruch biorąc pod uwagę fakt, iż sam płakałem. Ale robiłem to ze szczęścia ogarniającego mój umysł. Nie wierzyłem własnym uszom. Martinez odwzajemniała moje pierdolone uczucia! Miałem ochotę wybiec na ulicę i zacząć drzeć się na cały głos pod wpływem radości rozpierającej mnie od środka.
- Co ty gadasz? - zmarszczyła brwi zdezorientowana. Znajdowała się ledwie kilka milimetrów ode mnie, mogłem do woli podziwiać jej słodkie usta, zgrabny nosek i niesamowicie hipnotyzujące, czekoladowe tęczówki.
- Mówię, że byłem zupełnie trzeźwy - wyszeptałem powoli zbliżając się do twarzy Hiszpanki. Delikatnie musnąłem jej wargi spragniony wszystkiego, co z nią związane. Nie musiałem długo czekać na odpowiedź, zaraz pogłębiła pocałunek wplatając palce w moje włosy.
Rozkoszowałem się tą chwilą jak żadną inną. Czułem fale podniecenia napływające z każdym momentem coraz częściej i wiedziałem, że nic mnie nie zatrzyma. Niespodziewanie położyłem dłonie na pośladkach dziewczyny, po czym potykając się o własne nogi wstałem. Oplotła mnie w pasie, to zdecydowanie wystarczyło. Byłem gotowy do pójścia na całość. Trzymałem ją na rękach umiejętnie całując słodkie usta. Powoli przesuwałem się w kierunku ściany, ale nie dałem rady. Przycisnąłem jej ciało do czerwonej szafki przelotnie patrząc na nazwisko właściciela. "3, Pique". Uśmiechnąłem się na wspomnienie kolegi z drużyny, jednak nie trwało to długo. Zaraz wróciłem do poprzedniej czynności dokładając do całokształtu język. Martinez momentalnie rozchyliła wargi udzielając mi pozwolenia na pogłębienie pieszczoty. Zamknąłem oczy ogarnięty namiętnością. Mógłbym nie kończyć, a sam to zrobiłem.
- Też Cię kocham Dianna. Jak nikogo innego - mruknąłem uśmiechając się.
Położyła dłoń na moim policzku i delikatnie potrząsnęła głową.
- Przecież jesteś z Is.
- Już niedługo. Po prostu zawróciłaś mi w głowie kochanie.
Otoczyła moją szyję ramionami i zaśmiała się dźwięcznie. Teraz powinno być tylko lepiej. Wsunąłem dłonie pod klubową koszulkę, którą miała na sobie, po czym ułożyłem ją na ogrzewanej podłodze.
- Głupol! Przecież nie chcesz jej ponownie zdradzić.
- Jest świadoma, że to robię. Sama tak mówiłaś.
- Ale nie powinniśmy - mruknęła wzdychając. Oparła głowę o płytki, by móc swobodnie wpatrywać się w moje zielone tęczówki.
Uniosłem brwi, żeby pokazać jej, co o tym wszystkim sądzę. Faktycznie, zachowywałem się jak totalny krety, nic niewarty facet zdradzający narzeczoną na każdym kroku. Ale nie umiałem inaczej. Pragnąłem jej całym sobą.
Powoli zsunąłem z niej trykot blaugrany, aby ujrzeć koronkowy stanik zasłaniający jej piersi. Złapałem w palce podbródek szatynki, po czym pocałowałem ją namiętnie.
- Czyli co, w szatni Barcelony? - spytała ze śmiechem dotykając mojego nagiego torsu.
- I tak nie mamy co robić.
To był ostateczny wyrok. Przygniotłem ją całym ciałem napierając na malinowe usta swoimi. Szybko pozbyłem się dolnej części garderoby, zarówno dresów jak i bokserek, by być w pełnej gotowości. Nasze wargi walczyły o dominację, której żadne nie chciało zdobyć. Wystarczyła czysta przyjemność będąca efektem owego pojedynku. Czułem dłonie na plecach, gdy zacząłem schodzić niżej całując jej szyję. Zatrzymałem się przy dekolcie. Chwilę później granatowy stanik wylądował obok koszulki, a ja mogłem bez przeszkód dotykać jej piersi. Spojrzałem w czekoladowe oczy Dianny i miałem ochotę się zaśmiać. Ponaglały mnie.
Zacisnąłem palce na jej nadgarstku, drugą ręką sięgnąłem trochę niżej. Przejechałem paznokciami po materiale koronkowych majtek, następnie powoli, aczkolwiek stanowczo zacząłem je zsuwać. Widziałem rumieńce na jej twarzy, słyszałem szaleńcze bicie serca. Teraz byliśmy nadzy, zupełnie sami, pozostawieni sobie. Z powrotem zawisnąłem nad nią i delikatnie wróciłem do pocałunków. Włożyłem ręce pod ramiona Hiszpanki, a ona objęła mnie nogami w pasie.
Dłużej nie wytrzymałem. Niespodziewanie naparłem na nią całym ciałem i chwilę później staliśmy się jednością. Jęknęła zaskoczona moją gwałtownością, ale przyjęła narzucone tempo. Przycisnąłem ją do swojego torsu odczuwając coraz to mocniejszą rozkosz z każdym brutalnym pchnięciem. Zamknąłem oczy kierowany pożądaniem. Uśmiechnąłem się odchylając głowę, by następnie złożyć na wargach dziewczyny delikatny pocałunek.
Złapała mnie za włosy przyciągając jeszcze bliżej. Nie miałem pojęcia, że to w ogóle możliwe. Wygięła plecy w łuk, po czym wbiła paznokcie w skórę moich pleców. Zupełnie mi to nie przeszkadzało.
- Nie przestawaj - szepnęła ledwo słyszalnie, kiedy spowolniłem nasze ruchy.
Uśmiechnięty spełniłem tę prośbę. Ująłem jej dłoń czując, że nadchodzi koniec. Zacisnąłem zęby i zaskoczony intensywnością namiętności wykonałem ostatnie pchnięcie. Po wszystkim. Ogarnęły mnie silne fale rozkoszy rozchodzące się po całym ciele. Opuszkami palców dotknąłem jej policzka, czule całując w usta.
_______________
Takie sceny chyba nie są mi pisane. Coś czuję, że lekko ją zawaliłam. Ale mimo wszystko jestem zadowolona, spróbowałam własnych sił i wiem, że muszę sporo dopracować, nim napiszę kolejną tego typu. W tej historii oczywiście już jej nie będzie ;')
W każdym bądź razie dotarliśmy do połowy opowiadania. Zakończenie jest już obcykane, napisane i zaklepane, nie ma zmian. Także zobaczymy, czy przypadnie Wam do gustu. 
Czekam na opinie i mam nadzieję, że mimo lekkiej monotonii przypadł choć trochę do gustu ;*

sobota, 3 stycznia 2015

Rozdział V

Marc
Domyślałem się, że nie będzie łatwo. Zaraz po przeczytaniu wiadomości w mojej głowie pojawiło się tysiąc niepotrzebnych myśli. Bałem się jeszcze niewypowiedzianych słów Martinez, miałem wrażenie, że postawi sprawę jasno i zniknie z mojego życia. A nie zniósłbym czegoś takiego. Pragnąłem jej bliskości, chciałem przytulić ją do piersi i nigdy nie wypuszczać, na każdym kroku delikatnie muskać malinowe usta Hiszpanki, pocieszać ją w złych chwilach, razem przeżywać te lepsze. Jednak odczuwałem cholerny lęk przed odrzuceniem. Wiem, zrezygnować z marzeń ze strachu nad porażką to jak popełnić samobójstwo z przerażenia przed śmiercią. Niemal nielogiczne! Ale mimo wszystko nie umiałem podejść do tej sprawy z jakąkolwiek lekkością.
Przestąpiłem z nogi na nogę, by rozruszać swoje ciało. Niesamowicie zimny wiatr hulał wyrywając ludziom parasolki, z nieba sączyła się mało odczuwalna mżawka, a czarne chmury na niebie zwiastowały okropną ulewę. Poprawiłem kaptur, by zakryć jeszcze suche włosy. Nie mogłem odejść, chciałem wysłuchać każdego, najbłahszego zdania wypowiedzianego przez szatynkę. Może się myliłem i tak naprawdę odwzajemniała moje chore uczucia? Wątpliwe, ale nie niemożliwe.
Rozejrzałem się po raz setny w ciągu kilkunastu ostatnich minut. Prócz Camp Nou na horyzoncie nie było nic godnego uwagi. Przynajmniej przez krótką chwilę, bowiem zaraz moje oczy ujrzały szczupłą, bardzo znajomą sylwetkę. Uśmiechnąłem się, po czym powolnym krokiem ruszyłem w jej kierunku. Musiałem przyspieszyć chwilę, w której usłyszę ten cienki, aczkolwiek niesamowicie wspaniały głos. 
- Cześć - mruknęła z kamienną twarzą stając naprzeciw. 
- Hej - odpowiedziałem dość niepewnie. Schyliłem się, by złożyć na jej policzku pocałunek, jednak nie było mi to dane. Dianna położyła dłoń na mojej piersi odsuwając się. Odczułem lekkie ukłucie  w sercu. Nie chciałem pokazać, że to mnie rani, więc zacząłem rozmowę. - O co chodzi? 
Spojrzała na mnie z bólem, którego nie umiałem znieść. Odwróciłem wzrok z mocno ściśniętym gardłem. 
- Rozmawiałam z Is. Ona coś podejrzewa.
Te słowa były dla mnie niczym siarczysty policzek od przyjaciela. Wszystko nagle straciło sens. A może go nabrało? Sam nie wiedziałem, jak to ująć. Pustka, która mnie w tamtej chwili opętała była nie do opisania.
- Jak to podejrzewa? - wydusiłem z siebie po kilku sekundach milczenia.
- Po prostu przyszła do mnie i powiedziała, że ją zdradzasz.
Martinez spuściła głowę by uniemożliwić mi dostęp do targających nią emocji. A naprawdę bardzo chciałem wiedzieć, co dziewczyna czuje w takiej chwili. Czy mam jakiekolwiek szanse na bycie z nią.
- Tak po prostu? - spytałem unosząc brwi. Coś mi tu śmierdziało. - Chyba jej nie powiedziałaś?
- Co ty! Ale nawet nie wiesz, jak bardzo chciałam to zrobić - patrzyła prosto w moje oczy. Widziałem ogarniający ją smutek, słone łzy spływające po rumianych policzkach. Zacisnąłem dłonie w pięści, by nie przywalić samemu sobie. To przeze mnie płakała! - Marc, ja już tak nie mogę. Z każdym dniem coraz bardziej się od niej oddalam, a nie chcę tego. Proszę Cię, powiedzmy jej o wszystkim! Błagam!
Wtedy, dokładnie w tamtym momencie znienawidziłem własną osobę do granic możliwości. Gdybym tylko mógł przejąłbym całe cierpienie Hiszpanki. Widzieć negatywne uczucia wywoływane przez swoją osobę w dziewczynie, która znaczy dla Ciebie wszystko to śmierć emocjonalna.
Przerażające. Usiłowałem utrzymać przy sobie dwie wspaniałe kobiety, choć wiedziałem, że prędzej czy później stracę którąś z nich. Może to głupio brzmi, ale dokonałem wyboru.
- W porządku - powiedziałem przełykając ślinę. Co innego mogłem zrobić? Pragnąłem szczerego uśmiechu na jej twarzy, a póki Is będzie żyła w niewiedzy, nie ujrzę go.
- Naprawdę?
Delikatnie uniosła kąciki ust ku górze, co tylko utwierdziło mnie w odpowiedzi na to pytanie.
- Oczywiście, że tak.
Czułem, że to ten moment, lepszego już nie będzie. Targany wątpliwościami zrobiłem krok w przód i powoli zacząłem się przysuwać do warg Dianny. Czekałem na odzew z jej strony, uderzenie w twarz czy zwykłe przeszkodzenie. Nic takiego się nie stało. Dzieliły nas milimetry, a ona jedynie wpatrywała się w moje tęczówki nieznacznie się uśmiechając.
Do pocałunku mimo wszystko nie doszło. Grube krople deszczu spadły na nas zupełnie niespodziewanie. Odsunąłem się gwałtownie i spojrzałem w niebo. Czułem, że to wszystko tak się skończy. Po niecałej minucie przemokłem do granic możliwości, a znałem tak naprawdę jedno miejsce, w którym moglibyśmy się schować.
- Chodź ze mną - rzuciłem, następnie mocno ująłem jej dłoń i pociągnąłem za sobą.
- Ale gdzie? - spytała odgarniając z twarzy mokre kosmyki jasnych włosów.
Nie odpowiedziałem, tylko uśmiechnąłem się promiennie. Bez zastanowienia wszedłem na ulicę. Zaraz usłyszałem pisk opon hamującego samochodu. Nie myślałem racjonalnie, dopiero krzyk dziewczyny uświadomił mi pewne fakty. Zacisnąłem powieki załamany własną głupotą i przytuliłam ją do siebie. Mocno, jakbyśmy zaraz mieli stać się jednością. Nie chciałem, by przytrafiło jej się cokolwiek złego, a kilka sekund temu mogła zginąć. I to przeze mnie. Gorszego przeżycia  człowiek doświadczyć nie może.
- Marc, błagam Cię! Co Ci odbiło?
Nie musiałem na nią patrzeć by wiedzieć, że płakała. Łzy spływające po jej policzkach były spowodowane moją bezmyślnością. Bała się. Potrząsnąłem głową i bez zastanowienia ruszyłem w obranym wcześniej kierunku.
- Spokojnie, to niedaleko - szepnąłem delikatnie gładząc jej mokre włosy.
Wyjąłem z kieszeni jeansów klucze. Ostatni kawałek pokonaliśmy biegnąc, chciałem jak najszybciej znaleźć się w suchym miejscu. Z nią. Nareszcie sami. Uśmiechnąłem się pod nosem. Wiedziałem, że trzeba ustalić kilka ważnych spraw, jednak sam fakt, iż zyskamy odrobinę prywatności był niezwykle pocieszający.
Dopadłem do metalowych drzwi i jednym, płynnym ruchem otworzyłem je. Pierwsza weszła Martinez, ja zaraz za nią. Początkowo patrzyła na mnie niepewnie, jednak nie trwało to długo. Uśmiechnęła się delikatnie, po czym zaczęła ściągać mokrą kurtkę.
- Każdy piłkarz ma klucze do stadionu? - spytała lekko rozbawiona.
- Powiedzmy, że posiadam pewne wtyki - zaśmiałem się. - Chodź do szatni, przydałoby się przebrać.
Spojrzałem pytająco na jej dłoń. Szatynka chyba nie do końca wiedziała o co mi chodzi, więc najdelikatniej jak tylko potrafiłem musnąłem ręką skórę jej palców. Mocno zacisnęła je na moim nadgarstku poszerzając istniejący już uśmiech. Nie spodziewałem się takiej reakcji, byłem mile zaskoczony. I choć wiedziałem, że zachowuję się jak kompletny egoista, nie umiałem inaczej.
Zaprowadziłem ją do pomieszczenia, w którym przygotowywaliśmy się przed każdym domowym spotkaniem. Podszedłem do szafki z moim nazwiskiem, wpisałem kod i otworzyłem ją. Złapałem ręcznik, klubową koszulkę oraz dresy, po czym odwróciłem się w stronę Dianny.
- Wolisz górę, czy dół? - spytałem unosząc najpierw jedną część garderoby, później drugą.
- Ty się jeszcze pytasz?!
- Wiesz, facet zawsze ma nadzieję.
Myślałem, że przyłoży mi z liścia, ale ona tylko się zaśmiała. Gdybym coś podobnego powiedział Is przed związkiem, dawno oberwałbym za niestosowne zachowanie. Ale Hiszpanka była inna. Wiedziała, kiedy można żartować.
Rzuciłem w jej stronę granatowy ręcznik z koszulką w komplecie i mrugnąłem nieznacznie.
- Znajdziesz łazienkę, prawda?
- Zgaduję, że to te drzwi - uśmiechnęła się promiennie wskazując za mnie. Innych nie było.
- Brawo, w takim razie ja zostanę tutaj.
Poczekałem, aż zniknie z pola widzenia. Westchnąłem, kiedy jej szczupła sylwetka zniknęła za drzwiami, nie mogłem powstrzymać szalejącej we mnie radości. Kąciki moich ust automatycznie wędrowały ku górze, jakby podniecanie się przyjaciółką własnej narzeczonej było normalne. Westchnąłem, by wrócić do świata równoległego i zabrałem się za zdejmowanie mokrych ciuchów. Powoli zsunąłem z siebie jeansy, następnie przesiąknięte wodą bokserki i czym prędzej założyłem klubowe dresy. Miałem ochotę zaśmiać się ironicznie, bowiem kilka sekund później do szatni wróciła Martinez. Spojrzałem na nią i delikatnie otworzyłem usta. Moja meczowa koszulka była na nią o wiele za duża, sięgała jej do połowy ud, ale dodawała też seksowności. Nic tak nie pociągało jak dziewczyna w trykocie twojego ukochanego klubu, do tego niemalże naga.
- To co teraz? - zapytała rozwieszając ubrania na wieszakach.
- Myślę, że pójdę zadzwonić do Martina.
Szybko ściągnąłem koszulę niechętnie odwracając od niej wzrok, po czym skierowałem się ku drzwiom z telefonem w ręku. Złapałem za klamkę, nacisnąłem i pchnąłem ją z całej siły. Nie ustąpiła. Wytrzeszczyłem oczy ponawiając próbę otworzenia przejścia na korytarz, jednak nic z tego. Ktoś nas najzwyczajniej w świecie zamknął. 
_______________
Chyba nic wielkiego do powiedzenia nie mam. Tego rozdziału nawet nie komentuje...
Zapraszam jedynie na nowego bloga o Langeraku:
Tymczasem pozdrawiam serdecznie, mam nadzieję, że Wam to wyżej do gustu jako tako przypadnie;**
I szczęśliwego Nowego Roku! ♥