niedziela, 28 grudnia 2014

Rozdział IV

Marc
Ciemne chmury kłębiły się nad Barceloną od samego rana. Wiedziałem, że w każdej chwili może spaść deszcz, którego szczerze nienawidziłem, więc wrzuciłem do torby deszczówkę, po czym ruszyłem w stronę ośrodka szkoleniowego. Często przychodziłem pół godziny wcześniej, trening był u mnie chwilą świętą, nie tolerowałem spóźnień. Ciężka praca to podstawa i chyba właśnie dlatego osiągnąłem prawdziwy sukces. Kochałem grę, nic więcej się nie liczyło. No, prawie nic... 
Skończyłem wiązać sznurówki w korkach, poprawiłem różową koszulkę treningową, w której według Is wyglądałem nieziemsko i zatrzasnąłem szafkę uprzednio wpychając do niej swoje rzeczy. Powoli wyszedłem na korytarz rozglądając się. Chciałem wiedzieć, czy jestem sam. Xavi, Andres i Ivan lubili przychodzić przed rozpoczęciem w celu dopracowania formy, jednak na razie wszystko wskazywało na ich brak. Zupełna pustka. 
Całość zmieniła się dopiero w chwili, kiedy miałem wejść na murawę. Z uśmiechem na twarzy stanąłem przy linii bocznej boiska, jednak szybko się cofnąłem. Sergi i Dianna. Moja Dianna. Bawili się w najlepsze grając, a mi nie pozostało nic innego, jak przyglądać się z ukrycia. Schyliłem się pozwalając, by ławka rezerwowych zakryła całą moją sylwetkę i patrzyłem. Śmiechy, radość, zadowolenie, emanowały od nich dokładnie takie emocje. Jakby byli w swoim świecie, razem, liczyła się tylko ta dwójka - para nierozłącznych gołąbeczków. Doskonale wiedziałem, że coś takiego jak przyjaźń między facetem a kobietą nie istnieje. Nie raz próbowałem, zawsze któraś strona musiała się zakochać. Tak samo będzie w ich przypadku, o ile już któreś nie oczekuje czegoś więcej.
Roberto delikatnie podał piłkę dziewczynie, która kopnęła ją w stronę bramki. Spudłowała i śmiejąc się ujęła w dłoń ramię towarzysza. Niejeden mięsień w moim ciele napiął się na ten widok. Wszyscy przypuszczali, że oni będą w związku, w końcu każdą chwilę spędzają razem, wspierają się, w pewnym sensie kochają. Sergi usilnie zapierał się, że to jest jak miłość do rodzeństwa - masz ochotę ją ochraniać, trzymać przy sobie, nie wypuszczać, ale nigdy nie odczuwasz pożądania. Nie wierzyłem w te słowa, widziałem, jak na nią patrzy. Rozszerzone źrenice, mieniące się tęczówki, uśmiech rozświetlający każdy cal jego twarzy można było dostrzec z kilometra. Przyjaciel nigdy nie zachowuje się w podobny sposób. 
Przełknąłem ślinę i uśmiechnąłem się delikatnie, gdy Martinez przytuliła do piersi futbolówkę. Zaczęła uciekać przed Hiszpanem, co dało niewielki efekt. Piłkarz szybko ją dogonił, przytulił od tyłu kładąc dłonie na talii szatynki i cmoknął ją w szyję. Widziałem moment zawahania w jej ruchach, jednak szybko to ukryła. Zaśmiała się promiennie. 
To była rzeź dla mojego serca. Miałem ochotę wyrwać je z piersi, rzucić nim o skałę, zwyczajnie się go pozbyć. Było mi zbędne, skoro podejmowało tak beznadziejne decyzje. Cały czas żyłem cichą nadzieją, że ubzdurałem sobie to wszystko, że tak naprawdę to Is jest miłością mojego życia. I dwa tygodnie temu faktycznie tak było. Chciałem się z nią ożenić, mieć psa, widzieć ją we własnej koszulce na każdym meczu, całować po wygranych i przegranych, mieć z nią dzieci. Teraz pragnąłem czegoś innego. Do szczęścia brakowało mi dziewczyny obejmującej szczupłymi ramionami mojego kolegę z drużyny, któremu tego cholernie mocno zazdrościłem. Marzyłem o jej ciepłych wargach, delikatnych włosach oplatających moją nagą szyję, wszystkim, co z nią związane. Pragnąłem jej.
Dlatego po prostu nie wytrzymałem. 
Zdenerwowany na samego siebie ruszyłem. Zwyczajnie wbiegłem na boisko i chwilę później stałem przy nich z wyrazem lekkiego oszołomienia spowodowanego własnymi czynami.
- Sergi? Nigdy wcześniej... - zacząłem, jednak szybko mi przerwano.
- Chciałem pokazać Diannie parę sztuczek.
Widziałem uśmiechy na ich twarzach, czułem coraz to silniejsze kłucia w okolicach serca. Pragnąłem kopnąć go w dłoń spoczywającą na jej biodrze, jednak w ostateczności tylko piorunowałem ją wzrokiem. Nie posiadałem dość odwagi, by tak po prostu mu przywalić. 
- Jasne - mruknąłem w ostateczności.
Kiedy oczy Martinez zwróciły się na mnie, mój humor poprawił się na maksymalnie pozytywny. Powoli schodziła w dół, od tęczówek na klatkę piersiową i niżej. Chciałem opanować trzęsące się dłonie, jednak wiedziałem, że wszelkie próby były skazane na niepowodzenie. Delikatnie się uśmiechnąłem. 
- Masz jakąś sprawę? - spytałem unosząc brwi. 
W tamtej chwili zachowywałem się jak kretyn. Brakowało tylko, bym skrzyżował ręce i zaczął się śmiać. Przecież jasne było, że to ja marzyłem o pocałunku z nią, nie odwrotnie! 
- Raczej nie, po prostu wrócimy do gry - odparł Roberto. Chyba się nie zorientował, że pytanie było skierowane do jego towarzyszki. Cóż, jak to ja, musiałem coś zrobić. A raczej palnąć. 
- Moglibyśmy pogadać?
Twardo patrzyłem w oczy dziewczyny, które nie wyrażały żadnych emocji. Widocznie nic do mnie nie czuła, widziała tylko dupka, który przespał się z nią po pijaku zdradzając tym samym Isabel. Beznadziejna sytuacja. 
- Nie mamy o czym rozmawiać - syknęła, następnie wyswobodziła się z objęć Sergiego i zdecydowanym krokiem ruszyła w stronę wyjścia.
Z wyrazem ostrego zdziwienia na twarzy odwróciłem się, by obserwować znikającą sylwetkę Hiszpanki. Nigdy nie myślałem, że tak błahe zdanie może zniszczyć życie. Bo w tej chwili czułem potrzebę rzucenia się pod pędzący samochód. Dokładnie wtedy uświadomiłem sobie, że prócz gry w piłkę kochałem jeszcze Diannę Martinez. 

Dianna
Trzasnęłam drzwiami powstrzymując napływające do oczu łzy i automatycznie rzuciłam torebką o panele. Uczucie, które mnie ogarniało było okropne. Wiedziałam, że właśnie straciłam swoją szansę na bycie z nim, że Marc Bartra odszedł z mojego życia na zawsze. Pieczenie w klatce piersiowej, niemoc i ból psychiczny rozsadzały mnie od środka, ale nie umiałam z tym nic zrobić. Pewnie i tak chciał oznajmić, że czas powiedzieć o wszystkim Is, bo cały czas ma nadzieję, iż ta mu wybaczy. Śmieszne, mieć nadzieję... 
Powoli weszłam do salonu. Poprawiłam włosy, by nie zasłaniały mojej twarzy i zamarłam. Na kanapie siedziała Monrovie z ponurym wyrazem twarzy. Czyżby piłkarz o wszystkim jej powiedział? Przełknęłam ślinę. 
- Coś się stało? - spytałam siadając obok niej. Nie dziwił mnie fakt, że dostała się do środka. Od dawna miała klucze do mojego mieszkania. 
- Prosto z mostu, czy owijać w bawełnę? 
Już wiedziałam, że chodzi o coś poważnego. To pytanie w jej ustach zwiastowało prawdziwą bombę wybuchową.
- Wal, nie mam siły na domyślanie się.
- Jakieś wydarzenie? - spytała z cieniem uśmiechu. Pewnie miała nadzieję, że przynajmniej mi przytrafiło się coś pozytywnego. 
- Nic ciekawego, grałam w piłkę z Sergim. 
- Faktycznie standard - zaśmiała się delikatnie. 
- Miałaś nie owijać, tylko gadać! - rozpromieniłam się lekko. Cała Is, robi zupełnie coś innego, niż postanowiła. 
- Okej, skoro tego chcesz - jej mina znów przybrała ponury wyraz, co zdecydowanie do niej nie pasowało. - Myślę, że on mnie zdradza. 
Gdybym miała w ręce szklankę, z całą pewnością potłukłaby się właśnie w drobny mak. Nieprzyjemny dreszcz przeszedł moje ciało tak nagle, że aż się wzdrygnęłam. Skąd ona doszła do takich podejrzeń? I, co najważniejsze, czy wie, że to ja jestem... Nie chciało mi to przejść przez myśl.
- Skąd taki wniosek?
- Wraca późno do domu, cały czas pisze z Martinem, zamyka się w sypialni, wczoraj w nocy nawet przetransportował się na kanapę mówiąc, że jest mu niewygodnie. Do tego nie przytula mnie, nie całuje, nie wspominając już o seksie. Dianna, o co innego mogłoby chodzić? 
Widziałam łzy w jej oczach, ale nie miałam odwagi jej przytulić. Powinnam ją pocieszyć, a tymczasem w mojej głowie chodził jedynie fakt, że jest znakomitym detektywem. Od razu domyśliła się, o co chodzi. Ale skąd takie zachowanie Bartry?
- Nie wiem, może ma gorszy okres, cięższe treningi...
- W takim razie dlaczego spał na kanapie? - przerwała mi momentalnie, a po jej policzkach zaczęły spływać łzy.
Myślałam, że rozpadnę się na kawałki. Co ja wyrabiałam?! Powinnam się przyznać, przepraszać ją na kolanach i błagać o wybaczenie! A tymczasem łgałam prosto w oczy blondynki, mojej przyjaciółki, jak ostatni tchórz. 
- Myślisz, że jest ich wiele? 
To pytanie uderzyło we mnie jeszcze bardziej. Możliwe, iż nie byłam jedyna? Nie, nie wierzyłam w to. Ale... facet to facet, potrafi zaskoczyć w każdym aspekcie. I właśnie zapragnęłam rozpłakać się niczym dziecko zostawiane przez rodziców w przedszkolu, tupać nogą w podłogę i ryczeć. Nic więcej.
- Nie było ani jednej - głos mi się łamał. 
- Jesteś tego pewna? 
Wzięłam głęboki oddech, by dodać sobie odwagi. 
- Zdecydowanie.
Uśmiechnęłam się przez łzy. Miałam szczerą nadzieję, że ona ich nie zauważa. 
- A mogę zostać u Ciebie do wieczora? Jakoś nie chcę go oglądać - położyła dłoń na moim udzie, przez co poczułam się jeszcze gorzej. Wręcz fatalnie. 
- Jasne, ile tylko chcesz. 
Automatycznie pociągnęłam nosem, ale szybko się zaśmiałam, by zamaskować własną nieuwagę. 
- Jesteś najlepszą przyjaciółką na świecie - szepnęła Is, po czym mocno mnie przytuliła. 
Nigdy nie czułam się równie źle. W życiu nie miałam takiej potrzeby wypłakania się, wyżalenia drugiej osobie. Ale musiałam się trzymać i kiedy tylko blondynka udała się do łazienki, złapałam za telefon z pewnym zamiarem. 

Do: Marc
Chyba jednak powinniśmy porozmawiać. Kiedy masz czas? 

Nawet nie czekałam na odpowiedź, w tej chwili pewnie biegał po murawie ośrodka szkoleniowego w tym swoim różowym stroju, szczęśliwy, zadowolony i roześmiany. W przeciwieństwie do jego narzeczonej. I mnie. Ale ja się w tym wszystkim liczyłam akurat najmniej...
_______________
Czy tylko ja mam taki problem z bloggerem? Przez trzy godziny żadna związana z nim strona nie chciała mi się otworzyć. Porażka... Ale jest rozdział! ;)
Podoba mi się tak sobie, bo pisałam go wczoraj w sumie na szybko. Teraz go czytałam dwa razy, ale nie umiem tego poprawić. Trudno, jest jak jest. W każdym bądź razie chyba idę w dobrą stronę z tym opowiadaniem. I najważniejsze pytanie: Nie macie takiego wrażenia, że tutaj nic nie trzyma się kupy? Jeśli tak, powiedzcie, postaram się zupełnie zmienić dalszą fabułę;)
A teraz całuję i czekam na opinie;**

środa, 24 grudnia 2014

Feliz Navidad!

Wiem, taki sam post wstawiłam na innym blogu, ale krucho z czasem;/ Mam kilka minut;)
No to zaczynamy...
Wesołych, pogodnych, radosnych, szczęśliwych i rodzinnych Świąt Bożego Narodzenia życzy suenos;**
Przepraszam, nigdy nie byłam dobra w składaniu życzeń. Zawsze musiałam odwalić jakiegoś babola, dlatego dzisiaj nie przesadzam. Oby się spełniły wasze marzenia i zdrowie dopisywało, chyba to jest najważniejsze;)
Jak prezenty? Obiecałam jeszcze jeden prócz świątecznego opowiadania i słowa dotrzymałam. O co mi chodzi? Na blogu głównym:
http://suenos-pisze.blogspot.com (otworzy się w nowej karcie, spokojnie ;p)
znajdziecie post o reprezentacji Hiszpanii. Polecam przeczytać, bo kiedy sama to pochłaniałam miałam niesamowicie szeroki uśmiech na twarzy;)
Jeszcze raz najlepszego i zmykam na Wigilię skarby ♥
Gif inny! Haha, nie ma co, zaszalałam ;3
Prawdziwi kibice!
On - stoi tam i jest wierny swoim barwom,
Oni - nawet nie próbują go bić

niedziela, 21 grudnia 2014

Rozdział III

Marc
Pamiętam, jak moja mama powtarzała do znużenia, że jeśli zastanawiasz się, czy kogoś kochasz, przestałeś kochać tę osobę na zawsze. Przypominając sobie te słowa zupełnie nie wiem, co myśleć. Nie mam pojęcia, czy nadal czuję do Is to, co wcześniej. Moja głowa pęka w szwach, bo nie umiem unieść tego wszystkiego, nie potrafię poradzić sobie z własnymi uczuciami, nie mówiąc już o problemach, które przez nie posiadam. Sylwester w klubie był błędem, cholerną pomyłką nie do odwrócenia. Przez fakt, że się tam pojawiła i uwiodła mnie jednym spojrzeniem miałem ochotę rzucić wszystko, co do tej pory zbudowałem i czym prędzej pobiec do niej z bukietem róż, wziąć ją w ramiona, wyściskać, pocałować. Marzyłem o przyjaciółce mojej narzeczonej. Czy to nie paranoja? Nie zachowywałem się jak totalny kretyn?
Otworzyłem powoli drzwi w nadziei, że blondynka nie zdążyła wrócić do domu, rzuciłem klucze na stolik i położyłem się na kanapie. Musiałem ochłonąć, na wspomnienie rozmowy z Martinem robiło mi się niedobrze. 
- Czyli co, kochasz ją? - spytał z lekkim niedowierzaniem. 
- Sam już nie wiem, chyba... Po prostu uświadomiła mi, że wybrałem nieodpowiednią dziewczynę - odparłem ganiąc się w myślach za własne słowa. - Doradź mi. Co zrobiłbyś na moim miejscu?
Montoya zawahał się. Wiedziałem, że nie chciał powiedzieć czegoś niestosownego.
-To był przypływ chwili Marc. Mógłbym się założyć, że po prostu brakowało Ci Isabel, dlatego zrobiłeś, co zrobiłeś - zaczął delikatnie, bo prawdziwa bomba wybuchowa była dopiero przede mną. - Ale jeśli naprawdę czujesz do niej coś mocnego, jeżeli ją... kochasz... Po prostu na twoim miejscu, gdyby zależało mi na innej, odwołałbym ślub.
Skrzywiłem się. Mogłem zrobić coś takiego? Zniszczyć dość udany związek na rzecz dziewczyny, którą dopiero zaczynałem darzyć tak wspaniałym uczuciem? Nie, zdecydowanie nie. A może jednak? Myśli nie dawały mi spokoju, czułem się jak bomba. Wystarczy jeden nieodpowiedni ruch, głupie słowo i wybuchnę, trzasnę drzwiami, ucieknę. Pięknie zacząłem nowy rok, nie ma co.
Zaśmiałem się ironicznie opanowując łzy. Brakowało mi tylko płaczu.
- Wszystko w porządku skarbie?
Poderwałem się z kanapy napinając każdy najmniejszy mięsień. Odetchnąłem z ulgą, kiedy zobaczyłem moją przyszłą żonę. Najprawdopodobniej nią będzie.
- Jestem po prostu zmęczony - odparłem chowając twarz w dłoniach.
- Chcesz porozmawiać?
Isabel usiadła obok kładąc dłoń na moim ramieniu. Zadrżałem pod wpływem jej dotyku.
- Nie będę Cię martwić, zwykły stres - wbrew pozorom nie skłamałem.
- Wiesz, że potrafię Cię rozluźnić - uśmiechnęła się promiennie.
Nie chciałem tego, ale też nie zaprotestowałem. Pozwoliłem jej usiąść na moich kolanach, objąć moją szyję, a następnie pocałować. Z początku delikatnie, później coraz bardziej brutalnie. Odwzajemniałem to z zamkniętymi oczami czekając na dalszy rozwój wydarzeń. Usilnie próbowałem przywrócić to łaskotanie w okolicach serca i radość z bliskości tak ważnej dla mnie osoby. Wyszło z tego niewiele, pod powiekami zaraz ujrzałem twarz ślicznej szatynki i momentalnie zacząłem porównywać jej usta do warg całującej mnie blondynki. Brakowało mi tej słodkości, zapachu owocowego szamponu, niepewności ogarniającej każdy ruch. To nie było to samo.
Zamarłem, kiedy Is sięgnęła pod moją koszulkę i delikatnie ją podwinęła. Błądziła chłodnymi dłońmi po napiętym do granic możliwości torsie, ale szybko ją odepchnąłem. Nie mogłem. Powiem inaczej. Żadna, nawet najmniejsza część mnie tego nie chciała.
- Coś się stało? Zrobiłam coś nie tak? - spytała patrząc na mnie zatroskanym wzrokiem.
Są dwie opcje. Miałem za duże wyrzuty sumienia, by poczuć cokolwiek, albo naprawdę przestałem ją kochać. Niestety w każdej było odrobinę prawdy.
- Nie mam ochoty, przepraszam - szepnąłem spuszczając wzrok.
- W porządku - uśmiechnęła się delikatnie. - Może się położysz? Sen dobrze Ci zrobi.
Pragnąłem wyznać jej całą prawdę w tej chwili, jednak nie umiałem. Martin jak zwykle trafnie doradził, jest za wcześnie by cokolwiek ustalić. Po dwóch dniach nie da się stwierdzić, że przestałeś kochać na rzecz kogoś innego, to nie takie łatwe.
- Masz rację, dobranoc.
Delikatnie zepchnąłem ją na kanapę i ruszyłem w stronę sypialni. Miałem nadzieję, że rano wszystko stanie się jasne, że nie będę miał żadnych wątpliwości. Mógłbym zapomnieć, wytrzeć z pamięci każdą godzinę ostatnich dwóch dni po kolei, jakby ich w ogóle nie było.
Miłość jest o wiele bardziej skomplikowana, niż myślałem.

Dianna
Doskonale pamiętam moment, w którym poznałam tą jedyną osobę, kogoś, z kim chciałabym spędzić resztę życia. Właśnie wtedy nieodwracalnie się zmieniłam. Dzień, w którym zobaczyłam go po raz pierwszy na zawsze pozostanie w mojej pamięci niczym blizna po poważnym wypadku samochodowym nabyta przez nieprecyzyjne zszycie rany.
Siedziałam wtedy przy stoliku w małej kawiarence czekając na Is. Nic niespotykanego, zwyczajny wypad z przyjaciółką. Jednak kompletnie nie spodziewałam się osoby, która z nią przyjdzie. Najnormalniej na świecie stanął tam zniewalając urodą, z uśmiechem zasłaniającym pół jego twarzy i ciemnymi włosami opadającymi na czoło. Wiedziałam, że
Monrovie się z kimś spotyka, ale... cóż miałam powiedzieć, położył mnie na kolana. 
Teraz mogłam jedynie wspominać i marzyć. Nie pozostało mi zupełnie nic. Trafiłam na naprawdę wyjątkowego człowieka, kogoś, z kim byłabym w stanie zawitać przed ołtarzem, faceta godnego każdej dziewczyny na tym świecie, osobę niesamowitą nie tylko pod względem wyglądu, ale i z nieziemskim charakterem. Krótko mówiąc gatunek wymarły dzisiejszej ludzkości. I pozwoliłam mu odejść.
- Bu! - poczułam, jak ktoś zakrywa mi oczy. 
Mimowolnie się uśmiechnęłam.  Sergi zawsze zjawiał się w odpowiednim momencie. Jeszcze chwila i wpadłabym w dół, z którego niezwykle ciężko byłoby mnie wyciągnąć. 
- Tak Roberto, wiem, że to ty.
Wyswobodziłam się z jego uścisku i cmoknęłam go w policzek. Czując krótki zarost na twarzy piłkarza wzdrygnęłam się. 
- Mógłbyś się ogolić - stwierdziłam bezceremonialnie. 
- Powtarzasz mi to za każdym razem, nie znudziła Ci się ta śpiewka? - spytał kręcąc głową. Doskonale wiedziałam, że tego nie zrobi, ale zawsze warto próbować. A rusz coś go trzaśnie któregoś ranka i sięgnie po maszynkę? 
- Póki nie pozbędziesz się tych kłaków z twarzy to zdanie pozostanie w ścisłym grafiku naszego powitania.
- I pożegnania - uzupełnił przybierając uśmiech na twarz.
- Właśnie.
Hiszpan ruszył przed siebie, więc czym prędzej zaczęłam mu towarzyszyć. Spacery po parku były w pewnym sensie naszą przyjacielską tradycją, jednak dzisiaj nie miałam na to ochoty. Przygnębienie nadal brało górę.
- Nie możemy usiąść? - spytałam wskazując ławkę przy ścieżce.
On tylko odwrócił się i spojrzał na mnie zbolałym wzrokiem. Przyznam, że stanęłam jak wryta. Jego reakcja doszczętnie mnie zszokowała. 
- Znowu o nim myślałaś, prawda? 
Przełknęłam ślinę. Dlaczego on mnie tak dobrze zna? W moich oczach momentalnie zagościły łzy dające bezsłowną odpowiedź na jego pytanie. Znienawidziłam się za to do granic możliwości, bowiem po entuzjazmie bijącym od niego jeszcze chwilę temu nie pozostało nawet  śladu.
- I co chcesz z tym zrobić? 
- A mam jakiś wybór? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie. Widziałam w tym jedyną możliwość schludnego wyjścia z sytuacji. 
- Walcz o niego. 
Kolejne zdanie, które uderzyło we mnie niczym piorun. On chciał mnie zrujnować? Sergi stał tam i jak gdyby nigdy nic ignorował każde wypowiedziane przeze mnie słowo. 
- Nie rozumiem - zmarszczyłam czoło w geście udawanej niewiedzy. 
- Nie daj mu odejść. Marzysz o nim od dawna i musisz po prostu zrozumieć, że drugiej takiej szansy nie będziesz miała. Dianna, nie możesz z niego zrezygnować, bo jestem pewny na dziewięćdziesiąt-dziewięć procent, że drugiej takiej osoby nie znajdziesz.
Zaklęłam w myślach. Zupełnie nie wiedziałam, jak to wszystko skomentować. Czułam się niczym nastolatka z idiotycznego serialu dla młodzieży. Nie mogłam rozszyfrować własnego przyjaciela, co było niesamowicie dziwnym doznaniem. Mówił serio, czy żartował? Gubiłam się we własnych decyzjach i zdecydowanie nie przypadło mi to do gustu.
- W takim razie co mam zrobić?
Nie wierzyłam sama w siebie, jednak musiałam się odezwać, a innej opcji nie widziałam. Przytaknięcie zdecydowanie wydawało się najnormalniejszym wyborem. Kochałam Marca i Roberto doskonale o tym wiedział, więc jaki sens miało zaprzeczanie zaistniałej sytuacji? Równie dobrze mogłabym teraz wykrzyczeć całemu światu, że wcale nie żałuję nocy spędzonej z Bartrą tak bardzo, jak mi się wydawało. Przeszła mi przez głowę myśl, iż mogłabym to nawet powtórzyć, jednak szybko ją wypędziłam. Nie mogłam pozwolić sobie na coś takiego.
- Nie jestem dobry w takich sprawach, chyba niepotrzebnie zaczynałem temat. Tylko Cię dobiłem - piłkarz spuścił głowę i delikatnie nią potrząsnął. - Masz może ochotę na małą wycieczkę?
Jego uśmiech zwalił mnie z nóg. W przenośni oczywiście. Kompletnie go dzisiaj nie mogłam rozczytać, zmieniał nastrój jak kameleon kolory, co dekoncentrowało człowieka w niesamowicie skuteczny sposób. Miałam wrażenie, że się wywrócę.
- Niby gdzie?
- Camp Nou oczywiście. Za godzinę trening, nie chcesz sobie pograć?
Przełknęłam ślinę, po czym zmierzyłam go wzrokiem. Moja podświadomość podpowiadała, bym podeszła i sprawdziła temperaturę jego ciała, ponieważ to zachowanie zdecydowanie nie zwiastowało niczego dobrego, jednak w ostatniej chwili się powstrzymałam i tylko przytaknęłam. Razem ruszyliśmy w stronę stadionu blaugrany, co było dość niecodzienną czynnością, bowiem na treningach pojawiałam się naprawdę od święta, a mecze spędzałam w towarzystwie Is.
_______________
Przepraszam za jednodniowe opóźnienie, ale ten czas wolny wcale nie jest taki wolny. Wczoraj na przykład przez trzy godziny jeździłam po okolicznych wsiach i rynkach w poszukiwaniu ładnej choinki, a ostatecznie i tak kupiliśmy sztuczną. Czyż człowieka nie może w takiej sytuacji szlag trafić? ;/
Ale jest! Skończyłam go pisać o pierwszej w nocy i stwierdziłam, że poczekam z dodaniem;) Troszkę wieje nudą, ale nie zawsze musi się coś dziać, prawda? Ogólnie jestem wielce oburzona, że Marca nawet na ławce nie było w ostatnim meczu ligowym, więc teraz muszę odreagować. 
Buziaki i czekam na opinie!;**
Ale mogę Was też zaprosić do odpakowania pierwszego prezentu na Święta w postaci bloga o Jese! ♥ I Ramosie w sumie też;)
Teraz naprawdę się żegnam;D

niedziela, 14 grudnia 2014

Rozdział II

Dianna
Powoli uniosłam ociężałe po nocy powieki. Czułam się naprawdę wspaniale, ogarniało mnie szczęście, radość i spełnienie, czyli coś, czego nie doświadczyłam od długich miesięcy. Może nawet lat. Westchnęłam z uśmiechem na twarzy i spojrzałam w sufit. Nie do końca wiedziałam, co się ze mną dzieje, pewnie za dużo wypiłam. Na domiar dobrego słońce oświetlało jasne ściany dodając im niesamowitego uroku, a łaskotanie w brzuchu tylko upewniło mnie w moim przekonaniu. Coś odwaliłam. Bynajmniej było to niesamowicie przyjemne. 
Delikatnie dotknęłam kołdry we własnej sypialni i przesunęłam rękę nieco w lewo. Zamarłam. Moja dłoń wylądowała na czyjeś rozgrzanej porannymi promieniami skórze. Pragnęłam krzyknąć, zacząć piszczeć jak ostatnia wariatka. W ostateczności tylko spojrzałam na siebie. No tak, zero ubrań, bez bielizny, totalny negliż. Tylko nie to!
Szybko odwróciłam głowę w bok, czego skutkiem był zdecydowanie nieprzyjemny, promieniujący ból w szyi, jednak umiejętnie go zignorowałam. U mojego boku leżał zupełnie nagi, jeszcze śpiący Bartra. Miałam ochotę rozpłakać się, uciec stąd jak najdalej albo stać się strusiem i schować głowę w piasek. Co ja narobiłam?! 
- Marc? Marc, obudź się! - potrząsnęłam nim czując przyjemne dreszcze w okolicach żołądka. Musiałam je wyplenić, nie mogłam dłużej tak żyć. 
Piłkarz otworzył oczy i oślepiony ostrym światłem skrzywił się, jednak zaraz to zmienił. Na jego twarzy pojawił się uśmiech! Szczery, prawdziwy, jak po zdobyciu bramki czy zagraniu, z którego jest się dumnym. Kompletnie nie wiedziałam, o co chodzi. 
- Dzień dobry - szepnął patrząc prosto w moje tęczówki. 
Nie wiedział, kim jestem, czy naprawdę był takim gnojem? 
- Boże, Dianna?! - wykrzyknął z przerażeniem dokładnie wrysowanym na twarzy. - Co ty tu...? Czy my...? Nie, to niemożliwe! 
Zerwał się z łóżka w poszukiwaniu spodni. Szybko wciągnął je na siebie, a po moich policzkach spłynęła jedna łza. Tak, byłam głupią idiotką, ale bolał mnie fakt, że zrobił to po pijanemu. Że tak naprawdę mnie nie chciał, że nigdy nie będzie pragnął kogoś takiego jak ja. Szybko ją otarłam, by nie pokazać, jak bardzo mi na nim zależy. 
- Jestem potworem - wyszeptałam tylko zakrywając głowę kołdrą. - Zrobiłam najgorszą rzecz z możliwych!
Teraz mogłam płakać. I wiecie, co było w tym wszystkim najgorsze? Że nie robiłam tego, bo straciłam przyjaciółkę i z całą pewnością będzie cierpiała, jak się dowie. Ryczałam przez to nieodwzajemnione uczucie. Powodem tego debilnego bólu był sam Bartra, który obecnie zapinał guziki koszuli, by za chwilę zniknąć bez pożegnania. 
- Hej, nie mów tak! - poczułam, jak jego umięśnione ramiona obejmują moje nagie ciało i momentalnie się zarumieniłam. Jak mogłam być taką pustą lalą? Jakim cudem tak cholernie mi na nim zależało? - Zrobiliśmy to razem i razem poniesiemy konsekwencje, tak? 
- A Is? Powinna wiedzieć - musiałam o to zapytać.
- Nie, proszę, zatrzymajmy tę noc w tajemnicy. Powiedzmy jej, że się upiłem i Martin zabrał mnie do siebie. Na pewno zgodzi się nas kryć. 
Spojrzałam na niego oszołomiona. 
- Chcesz powiedzieć Montoy'i, a zachowasz to w tajemnicy przed własną narzeczoną?! - wypowiedziałam te słowa tak piskliwym głosem, że sama się przeraziłam. 
Był gnojem. Debilem na skalę światową, a moje uczucie w tej chwili nie ustąpiło nawet trochę. Chyba jestem głupia. Albo strasznie naiwna. Ewentualnie jedno i drugie zarazem. 
- To nie tak, dowie się. Ale w odpowiedniej chwili.
Prychnęłam odpychając go od siebie. 
- Czyli kiedy? Na waszym ślubie? 
- Dwa tygodnie. Daj mi dwa tygodnie, a obiecuję, że o wszystkim będzie wiedziała.
Mogłam się nie zgodzić? Chyba nie miałam wyjścia. Stracę tylko ją, albo oboje. Pierwsza wersja brzmiała zdecydowanie lepiej. 
- Pod jednym warunkiem - szepnęłam spuszczając wzrok. 
- Zgodzę się na wszystko! 
- Powiemy jej razem, chcę przy tym być. 
Widziałam chwilę zawahania w jego ruchach, to, jak chciał zaprotestować, ale w ostateczności się zgodził, po czym wyszedł z mieszkania uprzednio rzucając słowa pożegnania. 
Ja tylko schowałam głowę między kolanami i po prostu dałam zejść wszystkim emocjom. Czułam się jak zwykła, bezwartościowa suka, ktoś, kto daje się wykorzystać i porzucić, wynajęta na noc kawalerski dziwka. Pewnie wiele nie odstępowałam tym wyżej wymienionym. 
Jeśli mam być szczera, zawsze byłam z siebie dumna. Cieszyłam się, że umiem odpuścić i pogodzić się ze ślubem Marca z Is. Jak widać to były tylko złudzenia, w rzeczywistości pod tą okropną maską kryła się bezuczuciowa szmata.
Wstałam powoli, ledwo utrzymując się na trzęsących nogach. Kopnęłam sukienkę, którą Bartra ze mnie ściągnął w kąt. Muszę ją wyrzucić, zbyt wiele wspomnień. Wciągnęłam na siebie szlafrok i oparłam się o ścianę. Bardzo pragnęłam szczerej rozmowy z przyjaciółką. Czułam potrzebę powiedzenia jej o wszystkim, wyznania całej prawdy, przyznania się do tego, że go kocham, że jest najlepszym facetem, jakiego poznałam, że ta noc była najwspanialszą, jaką kiedykolwiek przeżyłam. Ale nie mogłam. 
Zsunęłam się na podłogę przybierając krzywy uśmiech. Wyrzuty sumienia chyba nigdy nie dadzą mi spokoju. 

Marc
Wyszedłem z mieszkania Dianny lekko przybity. W głowie miałem prawdziwy mętlik, jeszcze nigdy się tak nie czułem. Z jednej strony chciałem wyrzucić to, co się stało z pamięci, wytrzeć z historii naszej znajomości. Z drugiej... już wiedziałem, że ona jest dla mnie kimś więcej. Uświadomiłem sobie, co znaczyły te wszystkie uczucia, których doświadczałem w jej towarzystwie. Napięcie, zirytowanie, kiedy była z Sergim, gdy nosiła jego koszulkę, stres i strach przed porażką dotyczącej jej osoby. Martinez nigdy nie była mi obojętna. Odkąd ją poznałem miałem dziwne wrażenie, że namiesza w moim życiu jak nikt inny. Jak widać nie pomyliłem się. Nie tylko w tej sprawie, moje przeczucia ze zdradą również się sprawdziły.
Ruszyłem w obranym wcześniej kierunku i mimowolnie się skrzywiłem. To zdecydowanie nie tak miało wyglądać. Przez dzisiejszą noc uśmiech sam chciał wyjść na światło dzienne, jednak mu na to nie pozwoliłem. Jakim byłbym facetem ciesząc się, że zdradziłem własną narzeczoną, osobę, z którą chciałem ułożyć sobie życie? Już i tak czułem się niczym kompletny chuj, to mi wystarczało. Tylko, że nie umiałem zdusić wewnętrznej radości szalejącej we mnie od paru godzin. Dianna była taka... inna. Delikatna, nieśmiała, słodka i radosna w każdej chwili swojego życia. Jej strach przed nieznanym wydawał się zupełnie nieuzasadniony, a mimo wszystko dodawał jej uroku. Chude ramiona obejmowały moje ciało w taki nienaturalnie kruchy sposób, jakby zaraz miały uciec przerażone własnymi czynami, długie włosy muskały mi twarz uwalniając zapach owocowego szamponu, a ciepłe, malinowe wargi całowały tak niesamowicie, że na samo wspomnienie robiło mi się gorąco. Ciekawiło mnie, kto ją tego nauczył, ale chyba wolałem nie wiedzieć. Czasami lepiej żyć w niewiedzy, niż cierpieć przez jej nadmiar.
Stanąłem przed dużym domem należącym do jednego z zawodników Barcy i westchnąłem. Nie mogłem w takim stanie wrócić do Is, potrzebowałem rozmowy, gruntownego remontu uczuć. Szybko, nim się rozmyśliłem, zadzwoniłem do drzwi i ze spuszczoną głową czekałem na właściciela posesji. Nie trwało to długo, zaraz w drzwiach pojawił się dwudziestoczteroletni brunet z wyrazem lekkiego oszołomienia malującym się na twarzy.
- Marc? Co ty tu robisz o jedenastej pierwszego dnia nowego roku? - spytał pokazując ruchem, bym wszedł do środka.
- Potrzebuję szczerej rozmowy.
- Co znowu odwaliłeś? - piłkarz spojrzał się na mnie niczym sędzia na winnego i momentalnie ogarnęły mnie straszne wyrzuty sumienia. W wyobraźni ujrzałem płaczącą Martinez wypowiadająca słowa na temat potwora. Chyba wiedziałem, jak się wtedy czuła.
- To dłuższa sprawa - odparłem siadając na kanapie w salonie.
Montoya był w pewnym sensie klubowym psychologiem. Umiał doradzić i wytknąć wszystkie błędy bez najmniejszych zahamowań, za co każdy go cenił. Chyba nie było osoby, która by mu się nie zwierzyła. Pamiętałem, jak na zgrupowaniu przychodzili do niego Ramos z Isco, bo wyczuli, że facet ma pewnego rodzaju dar rozwiązywania problemów. Mniej więcej z tego powodu byli jednymi z bardziej lubianych madridistów w szatni blaugrany. Raczej nikt nie powiedział na nich złego słowa, a przynajmniej sobie nie przypominam. Jednak przechodząc do rzeczy, nie do końca wiedziałem, jak to wszystko wytłumaczyć. Postawiłem na sprawdzony we wszystkich dziedzinach sposób. Trzeba walnąć prosto z mostu.
- Przespałem się z nią - oznajmiłem spuszczając wzrok.
- Z kim?! - Hiszpan zachował się, jakby zaraz miał spaść z fotela.
- Z Dianną.
- Uprawiałeś seks z przyjaciółką swojej narzeczonej?!
Poczułem niewytłumaczalną chęć spojrzenia mu w oczy, by wyczytać, co sobie o mnie pomyślał. Oczywiście zrobiłem to. Nie powiem, że byłem zachwycony, bo ewidentnie mi współczuł, ale lepsze to niż wyraz pogardy. Tyle, że litość także była mi kompletnie zbędna.
- Tak jakoś wyszło. Wiedziałem, że ten sylwester właśnie tak się skończy, od początku czułem, że ktoś kogoś zdradzi - walnąłem uczuciami, taki już byłem. Zbyt długo nie wytrzymywałem chowając je przed światem. I bałem się, że moje zainteresowanie szatynką także niedługo wyjdzie na jaw, bo po niezbyt przekonującym udawaniu zdziwienia po przebudzeniu w jej mieszkaniu, raczej nie będę w stanie kolejny raz kłamać jej prosto w oczy.
- I padło na Ciebie. Szczerze mówiąc w pierwszej kolejności stawiałem na Gerarda.
Serio? Chciał obrócić to w żart? Coś mi się wydawało, że nie do końca mu wyjdzie.
- Ja mówię poważnie, to nie jest śmieszne.
Montoya patrzył na mnie jak na małpę w cyrku, co zdecydowanie nie należało do najmilszych doświadczeń.
- Is wie? - tylko czekałem na to pytanie.
- Nie, ale za maksymalnie dwa tygodnie się dowie. Jak nie ode mnie, to od Dianny - przygryzłem wargę w geście zakłopotania. Nie wiedziałem, jak się za to zabrać, w jakie słowa ubrać wiadomość o zdradzie. - Co mam zrobić?
- Marc... - przeszły mnie dziwne ciary - Byliście kompletnie pijani, powiedz jej o...
- Nie byliśmy pijani - momentalnie mu przerwałem.
- Co? - chyba tylko na to było go stać. Oszołomienie widoczne w jego ruchach nie miało granic.
- Przynajmniej ja nie. Nie wypiłem nawet kropli.
Chciałem to zatrzymać dla siebie, ale nie umiałem. Fakt, że zrobiłem to wszystko pod wpływem prawdziwych i szczerych uczuć, był niesamowicie mocno przerażający.
_______________
Bum, podoba się? Namęczyłam się nieźle z tym rozdziałem, ale stwierdziłam, że Bartra od razu zda sobie sprawę, że Dianna nie jest mu obojętna. Nie chciało mi się bawić w to całe "zakochiwanie";)
Następny powstaje, a raczej napiszę go dzisiaj, przynajmniej mam taki zamiar. Zaczęłam też chyba z pięć innych opowiadań i każde ma prolog, niektóre dodatkowo rozdział, inne już nawet po kilka i szczerze przyznam, że mam dziwny napad weny, dlatego korzystam. Do tego z czasem też nie jest źle. Mam w zanadrzu jeszcze dwa opowiadania typowo o blaugranie (o Marcu i o Xavim), więc chyba będziecie mieli co czytać.
A teraz czekam na opinie i do następnego;**

środa, 10 grudnia 2014

Rozdział I

dzień wcześniej 
Dianna
Usiadłam obok Sergiego na kanapie i podałam mu kubek z gorącą herbatą. Wiedziałam, że za nią nie przepada, ale nie posiadałam kawy, nie lubiłam tego mdłego smaku na języku. Ekspres dawno wylądował w kuchni rodziców, a wszelka inna była zwyczajnie nie do zniesienia. 
- To jak, idziesz ze mną? - spytał po raz setny tego wieczoru. 
- Niby po co? Wiesz, że takie imprezy nie są dla mnie. Kolejny raz wystoję się pod ścianą robiąc z siebie głupka - powiedziałam pociągając łyk ze swojego kubka. 
- Obiecuję, że tak nie będzie. Zajmę się tobą. 
Stać mnie było tylko na ciche prychnięcie.
- Sergi, nie! I mówię to po raz ostatni.
Zdecydowanie nie podobał mi się błysk, jaki przebiegł w tej chwili przez jego tęczówki. Uśmiechnął się chytrze przygryzając dolną wargę. 
- Niby miałem to zostawić jako noworoczną niespodziankę, ale nie pozostawiasz mi wyboru. Wiesz, że będzie tam cała drużyna, prawda? - uniósł brwi jak kowboj w westernach doprowadzając mnie tym samym do stanu istnego zirytowania. Nienawidziłam, kiedy przybierał tą minę. Nie dość, że wyglądał jak kompletny kretyn, to jeszcze myślał, że przekona mnie do swojej "racji". Żałosne. 
Tylko, że tym razem mu się udało.
- Wszyscy, to znaczy... - nie umiałam skończyć. Bliżej niezidentyfikowana gula stanęła mi w gardle niczym wielki wół i nie chciała ustąpić. Zrobiło mi się gorąco.
- Tak, to znaczy, że twój Marcuś też.
- On nie jest mój - zaprotestowałam od razu. 
- Może i nie jest, co nie zmienia faktu, że cały czas za nim latasz. 
Serce przyspieszyło, a ręce zaczęły drżeć. Ten stan opanowywał mnie zawsze, kiedy tematem rozmowy stawał się Bartra.
- To narzeczony mojej przyjaciółki! 
- I co z tego? Nie zmienisz swoich uczuć tylko dlatego, że facet, którego kochasz jest z Is!
- Nie kocham go - powiedziałam to zbyt niepewnie, by Roberto chociaż zaczął rozważać prawdziwość tych trzech słów.
Za każdym razem, kiedy klubowa piętnastka stawała przede mną, a jego ciemne oczy lustrowały mnie od góry do dołu miałam ochotę już nigdy go nie opuszczać. To było silniejsze ode mnie. Ten stan, kiedy dotykał mojego ramienia czy pytał o zdanie. Wystarczyła zwykła rozmowa z nim, by wszystko nabrało sensu, bym mogła zaliczyć dzień do udanych. A na każdą czekałam bardzo długo. Gdy widziałam go na boisku w akcji, uśmiech sam wchodził na twarz, a niepokój ogarniał mnie za każdym razem, kiedy padał na murawę. Włosy na plecach stawały dęba, gdy się przybliżał, a chłód przeszywający moje ciało, o dziwo przyjemny, nadawał atmosferze elektryczności, której nie czułam przy nikim innym.
Tak, kochałam narzeczonego mojej przyjaciółki i nic z tym nie mogłam zrobić.
- W porządku, niech Ci będzie - chyba zwyczajnie odpuścił. - Ja i tak wiem swoje. 
Zacisnęłam dłonie na kubku. Powinnam być z nim szczera, doskonale o tym wiem. W końcu jesteśmy przyjaciółmi. Tyle, że w tej chwili nie umiałam. Mogłam mu powiedzieć wszystko, każdy krępujący moment z mojego życia, ale nie potrafiłam przyznać się do uczucia w stronę Bartry.
- Chcę wiedzieć, czy idziesz na tą imprezę. Tylko tyle. 
Przełknęłam ślinę, by dodać sobie kilka sekund na przemyślenie tej decyzji. 
- Niech Ci będzie. Jutro o dwudziestej-pierwszej, tak? - nie mogłam się nie zgodzić. I tak nie dałby mi spokoju, więc zrobiłam to głównie dla siebie, by wreszcie przestał mnie napastować. O ile bardziej wolałabym się zaszyć w mieszkaniu Anto przy herbatce zabawiając małego Thiago.
- Dokładnie. Będę pół godziny wcześniej, ubierz się w coś ładnego - oznajmił z uśmiechem, po czym odstawił naczynie na stolik, dał mi buziaka w policzek uprzednio mierzwiąc włosy jak brat młodszej siostrze i rzucając krótkie "do zobaczenia" wyszedł z mieszkania. 
Cały Sergi, załatwi sprawę i ucieknie. Musiałam przyznać, że mimo wszystko, mimo każdej najmniejszej wady, był jedną z najważniejszych osób w moim życiu. 

Marc
Wsiadłem za kierownicę rzucając klucze od domu na siedzenie pasażera. Miałem dość. Te całe przygotowania do ślubu były niesamowicie wykańczające, a przymierzanie tysiąca garniturów z rzędu strasznie nużące. Odpaliłem silnik i powoli ruszyłem z miejsca, by chwilę później rozpędzić się na asfaltowej nawierzchni. Wsłuchiwałem się w błogą ciszę zakłócaną jedynie mruczeniem silnika zadowolony z chwili dla siebie. Nie trwała ona długo. Zaraz doszedł mnie dzwonek telefonu. Zirytowany spojrzałem na wyświetlacz, po czym odebrałem.
- Czego chcesz Jordi? - warknąłem trochę za ostro. 
- Wyluzuj stary, ja tu z dobrymi wieściami przychodzę - odparł skruszonym głosem.
To mogło znaczyć tylko jedno. Udało mu się. 
- Załatwiłeś lokal? - spytałem nie bez podziwu.
- Nie do końca.
Wywróciłem oczami. Właśnie tego mogłem się spodziewać. 
- Nikt nie wynajmie Ci takiego miejsca w sylwestra, rusz czasami mózgownicą Bartra. Po to ją masz.
Zaśmiałem się ironicznie. I kto to mówi?
- Dobra, to jakie wieści niesiesz Alba? - sarknąłem, bo nie widziałem, o co mu chodzi.
- Mam wejściówki - mruknął zadowolony z siebie. Tak, dumę było słychać nawet przez słuchawkę telefoniczną. A raczej samochodowy głośnik.
- To to nawet Munir potrafi załatwić! Wystarczy błysnąć nazwiskiem gwiazdo ty moja. Chodziło o to, żeby dziewczyny poszły. A dobrze wiesz, że do klubu się nie wybiorą - jego inteligencja, a raczej jej brak mnie czasem przygniatała.
- Okej, to inaczej. Chcesz wejściówkę na tą cholerną imprezę, czy nie?! - warknął Jordi. 
- Tak, chcę - moja uprzejmość emanowała sarkazmem, którego często nadużywałem. 
- W porządku. Jutro, dwudziesta-pierwsza, parking na Las Palajos. Zapamiętasz? 
Chyba odpuścił docinki. Stwierdziłem, że też mogę dać sobie spokój z uszczypliwymi uwagami. W gruncie rzeczy bardzo go lubię. Tylko okazuję mu to w inny sposób niż Geriemu czy Ivanowi. 
- Zapamiętam. 
- To do jutra Marcusiu.
Niemal widziałem ten kpiący uśmiech pod nosem Alby. Rozłączyłem się śmiejąc. Co za typek, szkoda gadać.
Zaparkowałem przed domem i czym prędzej wysiadłem. Ruszyłem w kierunku drzwi wejściowych i jednym, płynnym ruchem przekręciłem klucz w zamku. Chwilę później ściągałem buty w przedpokoju własnego mieszkania z tym wspaniałym uczuciem, że już nigdzie nie muszę wychodzić. 
Powolnym krokiem przeszedłem do salonu zapalając po drodze światła. Rozsiadłem się na kanapie łapiąc za pilota, jednak coś powstrzymało mnie przed włączeniem telewizji. Na stoliku leżała mała, biała karteczka. Wziąłem ją do ręki i od razu rozpoznałem pismo Is. 
Jestem u Anto, Leo pojechał do rodziców, została sama z małym. Wracam pojutrze. Miłej zabawy na imprezie ;*
P.S. Zaopiekuj się Dianną, podobno wybiera się z Sergim. 
Twoja Isabel ♥
Skrzywiłem się. Wiedziałem, że sylwester w klubie właśnie tak się skończy. Bez dziewczyn, zostawieni sami sobie. I wcale mi się to nie podobało. Całość musiała skończyć się łzami, ośmieszeniem któregoś z nas lub zdradą.
Niestety obstawiam ostatnie, bo pierwsze łączy się z trzecim, a środkowe jest chyba jakąś klubową tradycją.
_______________
Na wstępie przeproszę, że taki krótki, ale to dopiero początek. Chciałam co nieco wyjaśnić jeśli chodzi o prolog, w następnym będzie już normalnie;) Narrację też zmieniłam umyślnie, żeby nie było. Więcej do powiedzenia nie mam, więc zostawiam Was z rozdziałem mając nadzieję, że się podoba ;))♥ 
Do zobaczenia! ;*

sobota, 6 grudnia 2014

Prolog

Stała pod ścianą rozglądając się dokładnie. Przed oczami migali jej rozbawieni ludzie, ale nie zwracała na nich większej uwagi. Chciała tylko dojrzeć tego, który ją tutaj ściągnął i mocno mu wygarnąć. Od razu wiedziała, że takie imprezy nie są dla niej, ale Sergi się uparł. I teraz pożałuje.
Ruszyła przed siebie z nadzieją, że to coś da. Przepychała się między rozgrzanymi i napalonymi ciałami uważając, by nie wylać napoju. Zatrzymała się w drugim końcu sali, by powtórzyć poprzednią czynność. Ewidentnie zwiał. Nigdzie go nie było.
- Dianna!
Automatycznie odwróciła się w stronę, z której dobiegał głos. Znała go doskonale, jej serce przyspieszyło, a picie w papierowym kubku niebezpiecznie podeszło pod górną krawędź.
- Marc - uśmiechnęła się promiennie. - Nie wiedziałam, że też tu będziesz.
Kłamała. Doskonale wiedziała, gdzie Bartra spędza sylwestra. I właśnie dlatego postanowiła się tutaj pojawić.
- Wszyscy są - zakomunikował wskazując za siebie. - Ivan z Gerardem robią z siebie głupków przy barze, alkohol im nie służy, a reszta gdzieś zwiała.
Czuł się lekko niezręcznie w jej towarzystwie. Szczególnie, kiedy obok nie było Is.
- Sergi tak samo. Widziałeś go może?
Hiszpan lekko przygasł, ale nie dał po sobie tego poznać. Uśmiechnął się nieznacznie.
- Na tarasie. Stoi z jakąś laską i łapie ją za dupę. Myślałem, że przyszedł sam.
- Zajebiście - mruknęła Dianna spuszczając wzrok. Jak zawsze, on bawi się w najlepsze, ona stoi jak kołek pod ścianą czekając na Marca. Dzisiaj wyjątkowo się doczekała.
Między tą dwójką zawsze panowało dziwne napięcie. Krępacja, dreszcze. Nie przywiązywali do tego zwykle większej wagi, przynajmniej on. Ciągle powtarzał sobie, że to przyjaciółka Is i musi mieć z nią dobre stosunki, chociaż najchętniej walnąłby to wszystko w kąt i miał w dupie. Nienawidził tej mieszaniny uczuć, jaka go ogarniała w towarzystwie Martinez, nie znosił, kiedy przychodziły razem na mecz i klaskały. Isabel w jego koszulce, Dianna zawsze miała na plecach nazwisko Sergiego. Bo to właśnie z nim złapała najlepszy kontakt i nikt nie byłby w wielkim szoku, gdyby pewnego dnia oznajmili, że chcą się pobrać. Często zachowywali się jak para, chodzenie za rączki, całusy w policzek, obejmowanie ramieniem.
Dzisiaj wyjątkowo prawie wszystko odpuściło. Miał ochotę spędzić z nią więcej czasu, lepiej ją poznać.
- Dalej dzieciaki, za minutę północ!
Marc spojrzał prosto w ciemne oczy Hiszpanki. Zaczęło się odliczanie. Sześćdziesiąt, pięćdziesiąt-dziewięć...
- Wyjdziemy na taras? Będzie milej - zaproponował z uśmiechem.
- Chętnie - zaśmiała się z jego nonszalancji w postaci wyciągniętej dłoni. Ujęła ją i razem skierowali się ku wyjściu.
Czterdzieści-dwa, czterdzieści-jeden...
Stanęli przy barierce. Martinez poczuła, jak jej skórę owiewa zimne powietrze i zatrzęsła się. Bartra bez zastanowienia ściągnął marynarkę, po czym narzucił ją na szczupłe ramiona dziewczyny.
- Nie ma Is? - Dianna chciała się palnąć za to pytanie, ale musiała je zadać.
- Nie, stwierdziła, że wystarczy jej babski wieczór z Antonellą, Nurią, Anną, Sofią i dziećmi. Chce się przyzwyczaić do małych istotek. Cokolwiek to znaczy - oznajmił patrząc w niebo.
Dwudziestotrzylatką coś zatrzęsło od środka. Małe dzieci i Is? Przeszło jej przez myśl, że może być w ciąży, ale zaraz odrzuciła to od siebie. Po pierwsze, powiedziała by jej, a po drugie sama wspominała, że w przyszłości chce mieć dzieci z Bartrą. Chwilowo jej ulżyło.
Dwadzieścia, dziewiętnaście, osiemnaście...
- Wznosimy toast? - spytał unosząc swój kubek.
- Za co? - Dianna zrobiła to samo.
- Za miłość, przyjaźń i klubowe zwycięstwa.
- Dodaj jeszcze Sergio Ramosa w Barcelonie i może być - zaśmiała się.
On tylko spojrzał na nią spode łba. 
- Co ty masz do tego Sergio?
- Uwielbiam go - powiedziała bezceremonialnie. - Szkoda, że jest zajęty. Gdyby było inaczej może rozważyłabym przeprowadzkę do Madrytu, kto wie?
Droczyła się z nim. Doskonale wiedziała, że madrycka czwórka to jego autorytet i dobry znajomy z reprezentacji. A nawiasem mówiąc, naprawdę wielbiła defensora Królewskich.
- Niech Ci będzie. I za Ramosa w stroju blaugrany. Tylko wygryzie Pique ze składu, nie mnie, żeby była jasność.
Stuknął krawędzią papierowego naczynia o jej kubek, po czym pociągnął łyk.
Dziesięć, dziewięć, osiem...
Ludzie wokół szaleli wykrzykując coraz to następne liczby, a ona zatracała się w spojrzeniu Marca. Kochała ten błysk niewinności w jego oczach.
Sześć, pięć...
Odstawiła kubek na dębową barierkę i delikatnie się uśmiechnęła, kiedy Bartra zrobił to samo.
Trzy, dwa ,jeden...
Ogłuszył ich ryk tłumu, a w niebo wystrzeliły kolorowe fajerwerki. Przeważnie żółto-czerwone, w kolorach Katalonii.
- Szczęśliwego nowego roku - krzyknęła w stronę towarzysza.
- Szczęśliwego - odpowiedział i zrobił coś, czego się nie spodziewał. Przysunął swoją twarz do jej i delikatnie sięgnął malinowych warg szatynki. Chciał tego w tej chwili jak niczego innego zapominając o całym otaczającym go świecie.
Liczyła się tylko Dianna.
_______________
Jestem dumna z tego prologu, bo mi się podoba. Mogłam go lepiej napisać, ale i tak jest okej;) WoW, sama siebie chwalę, nowość.
Coś mnie napadło na opowiadanie o Marcu. Ogólnie, już na dwa mam pomysł. Początkowo do tego przypasowywałam Ramosa i Toniego zamiast Sergiego, ale po napisaniu stwierdziłam, że tylko Bartra pasuje do tej roli. Więc uszczęśliwię (albo i nie), fanów blaugrany;)
Rozdział nie wiem kiedy, chcę zobaczyć, że wy chcecie czytać. Tak więc czekam na pierwsze komentarze i opinie. 
A w sylwestra ruszam z trzecim blogiem, tym razem o Sergio i Marcu (ale akcja jest w Madrycie).
Całuję!;**