Marc
Pamiętam, jak moja mama powtarzała do znużenia, że jeśli zastanawiasz się, czy kogoś kochasz, przestałeś kochać tę osobę na zawsze. Przypominając sobie te słowa zupełnie nie wiem, co myśleć. Nie mam pojęcia, czy nadal czuję do Is to, co wcześniej. Moja głowa pęka w szwach, bo nie umiem unieść tego wszystkiego, nie potrafię poradzić sobie z własnymi uczuciami, nie mówiąc już o problemach, które przez nie posiadam. Sylwester w klubie był błędem, cholerną pomyłką nie do odwrócenia. Przez fakt, że się tam pojawiła i uwiodła mnie jednym spojrzeniem miałem ochotę rzucić wszystko, co do tej pory zbudowałem i czym prędzej pobiec do niej z bukietem róż, wziąć ją w ramiona, wyściskać, pocałować. Marzyłem o przyjaciółce mojej narzeczonej. Czy to nie paranoja? Nie zachowywałem się jak totalny kretyn?
Otworzyłem powoli drzwi w nadziei, że blondynka nie zdążyła wrócić do domu, rzuciłem klucze na stolik i położyłem się na kanapie. Musiałem ochłonąć, na wspomnienie rozmowy z Martinem robiło mi się niedobrze.
- Czyli co, kochasz ją? - spytał z lekkim niedowierzaniem.
- Sam już nie wiem, chyba... Po prostu uświadomiła mi, że wybrałem nieodpowiednią dziewczynę - odparłem ganiąc się w myślach za własne słowa. - Doradź mi. Co zrobiłbyś na moim miejscu?
Montoya zawahał się. Wiedziałem, że nie chciał powiedzieć czegoś niestosownego.
-To był przypływ chwili Marc. Mógłbym się założyć, że po prostu brakowało Ci Isabel, dlatego zrobiłeś, co zrobiłeś - zaczął delikatnie, bo prawdziwa bomba wybuchowa była dopiero przede mną. - Ale jeśli naprawdę czujesz do niej coś mocnego, jeżeli ją... kochasz... Po prostu na twoim miejscu, gdyby zależało mi na innej, odwołałbym ślub.
Skrzywiłem się. Mogłem zrobić coś takiego? Zniszczyć dość udany związek na rzecz dziewczyny, którą dopiero zaczynałem darzyć tak wspaniałym uczuciem? Nie, zdecydowanie nie. A może jednak? Myśli nie dawały mi spokoju, czułem się jak bomba. Wystarczy jeden nieodpowiedni ruch, głupie słowo i wybuchnę, trzasnę drzwiami, ucieknę. Pięknie zacząłem nowy rok, nie ma co.
Zaśmiałem się ironicznie opanowując łzy. Brakowało mi tylko płaczu.
- Wszystko w porządku skarbie?
Poderwałem się z kanapy napinając każdy najmniejszy mięsień. Odetchnąłem z ulgą, kiedy zobaczyłem moją przyszłą żonę. Najprawdopodobniej nią będzie.
- Jestem po prostu zmęczony - odparłem chowając twarz w dłoniach.
- Chcesz porozmawiać?
Isabel usiadła obok kładąc dłoń na moim ramieniu. Zadrżałem pod wpływem jej dotyku.
- Nie będę Cię martwić, zwykły stres - wbrew pozorom nie skłamałem.
- Wiesz, że potrafię Cię rozluźnić - uśmiechnęła się promiennie.
Nie chciałem tego, ale też nie zaprotestowałem. Pozwoliłem jej usiąść na moich kolanach, objąć moją szyję, a następnie pocałować. Z początku delikatnie, później coraz bardziej brutalnie. Odwzajemniałem to z zamkniętymi oczami czekając na dalszy rozwój wydarzeń. Usilnie próbowałem przywrócić to łaskotanie w okolicach serca i radość z bliskości tak ważnej dla mnie osoby. Wyszło z tego niewiele, pod powiekami zaraz ujrzałem twarz ślicznej szatynki i momentalnie zacząłem porównywać jej usta do warg całującej mnie blondynki. Brakowało mi tej słodkości, zapachu owocowego szamponu, niepewności ogarniającej każdy ruch. To nie było to samo.
Zamarłem, kiedy Is sięgnęła pod moją koszulkę i delikatnie ją podwinęła. Błądziła chłodnymi dłońmi po napiętym do granic możliwości torsie, ale szybko ją odepchnąłem. Nie mogłem. Powiem inaczej. Żadna, nawet najmniejsza część mnie tego nie chciała.
- Coś się stało? Zrobiłam coś nie tak? - spytała patrząc na mnie zatroskanym wzrokiem.
Są dwie opcje. Miałem za duże wyrzuty sumienia, by poczuć cokolwiek, albo naprawdę przestałem ją kochać. Niestety w każdej było odrobinę prawdy.
- Nie mam ochoty, przepraszam - szepnąłem spuszczając wzrok.
- W porządku - uśmiechnęła się delikatnie. - Może się położysz? Sen dobrze Ci zrobi.
Pragnąłem wyznać jej całą prawdę w tej chwili, jednak nie umiałem. Martin jak zwykle trafnie doradził, jest za wcześnie by cokolwiek ustalić. Po dwóch dniach nie da się stwierdzić, że przestałeś kochać na rzecz kogoś innego, to nie takie łatwe.
- Masz rację, dobranoc.
Delikatnie zepchnąłem ją na kanapę i ruszyłem w stronę sypialni. Miałem nadzieję, że rano wszystko stanie się jasne, że nie będę miał żadnych wątpliwości. Mógłbym zapomnieć, wytrzeć z pamięci każdą godzinę ostatnich dwóch dni po kolei, jakby ich w ogóle nie było.
Miłość jest o wiele bardziej skomplikowana, niż myślałem.
Skrzywiłem się. Mogłem zrobić coś takiego? Zniszczyć dość udany związek na rzecz dziewczyny, którą dopiero zaczynałem darzyć tak wspaniałym uczuciem? Nie, zdecydowanie nie. A może jednak? Myśli nie dawały mi spokoju, czułem się jak bomba. Wystarczy jeden nieodpowiedni ruch, głupie słowo i wybuchnę, trzasnę drzwiami, ucieknę. Pięknie zacząłem nowy rok, nie ma co.
Zaśmiałem się ironicznie opanowując łzy. Brakowało mi tylko płaczu.
- Wszystko w porządku skarbie?
Poderwałem się z kanapy napinając każdy najmniejszy mięsień. Odetchnąłem z ulgą, kiedy zobaczyłem moją przyszłą żonę. Najprawdopodobniej nią będzie.
- Jestem po prostu zmęczony - odparłem chowając twarz w dłoniach.
- Chcesz porozmawiać?
Isabel usiadła obok kładąc dłoń na moim ramieniu. Zadrżałem pod wpływem jej dotyku.
- Nie będę Cię martwić, zwykły stres - wbrew pozorom nie skłamałem.
- Wiesz, że potrafię Cię rozluźnić - uśmiechnęła się promiennie.
Nie chciałem tego, ale też nie zaprotestowałem. Pozwoliłem jej usiąść na moich kolanach, objąć moją szyję, a następnie pocałować. Z początku delikatnie, później coraz bardziej brutalnie. Odwzajemniałem to z zamkniętymi oczami czekając na dalszy rozwój wydarzeń. Usilnie próbowałem przywrócić to łaskotanie w okolicach serca i radość z bliskości tak ważnej dla mnie osoby. Wyszło z tego niewiele, pod powiekami zaraz ujrzałem twarz ślicznej szatynki i momentalnie zacząłem porównywać jej usta do warg całującej mnie blondynki. Brakowało mi tej słodkości, zapachu owocowego szamponu, niepewności ogarniającej każdy ruch. To nie było to samo.
Zamarłem, kiedy Is sięgnęła pod moją koszulkę i delikatnie ją podwinęła. Błądziła chłodnymi dłońmi po napiętym do granic możliwości torsie, ale szybko ją odepchnąłem. Nie mogłem. Powiem inaczej. Żadna, nawet najmniejsza część mnie tego nie chciała.
- Coś się stało? Zrobiłam coś nie tak? - spytała patrząc na mnie zatroskanym wzrokiem.
Są dwie opcje. Miałem za duże wyrzuty sumienia, by poczuć cokolwiek, albo naprawdę przestałem ją kochać. Niestety w każdej było odrobinę prawdy.
- Nie mam ochoty, przepraszam - szepnąłem spuszczając wzrok.
- W porządku - uśmiechnęła się delikatnie. - Może się położysz? Sen dobrze Ci zrobi.
Pragnąłem wyznać jej całą prawdę w tej chwili, jednak nie umiałem. Martin jak zwykle trafnie doradził, jest za wcześnie by cokolwiek ustalić. Po dwóch dniach nie da się stwierdzić, że przestałeś kochać na rzecz kogoś innego, to nie takie łatwe.
- Masz rację, dobranoc.
Delikatnie zepchnąłem ją na kanapę i ruszyłem w stronę sypialni. Miałem nadzieję, że rano wszystko stanie się jasne, że nie będę miał żadnych wątpliwości. Mógłbym zapomnieć, wytrzeć z pamięci każdą godzinę ostatnich dwóch dni po kolei, jakby ich w ogóle nie było.
Miłość jest o wiele bardziej skomplikowana, niż myślałem.
Dianna
Doskonale pamiętam moment, w którym poznałam tą jedyną osobę, kogoś, z kim chciałabym spędzić resztę życia. Właśnie wtedy nieodwracalnie się zmieniłam. Dzień, w którym zobaczyłam go po raz pierwszy na zawsze pozostanie w mojej pamięci niczym blizna po poważnym wypadku samochodowym nabyta przez nieprecyzyjne zszycie rany.
Siedziałam wtedy przy stoliku w małej kawiarence czekając na Is. Nic niespotykanego, zwyczajny wypad z przyjaciółką. Jednak kompletnie nie spodziewałam się osoby, która z nią przyjdzie. Najnormalniej na świecie stanął tam zniewalając urodą, z uśmiechem zasłaniającym pół jego twarzy i ciemnymi włosami opadającymi na czoło. Wiedziałam, że
Monrovie się z kimś spotyka, ale... cóż miałam powiedzieć, położył mnie na kolana.
Monrovie się z kimś spotyka, ale... cóż miałam powiedzieć, położył mnie na kolana.
Teraz mogłam jedynie wspominać i marzyć. Nie pozostało mi zupełnie nic. Trafiłam na naprawdę wyjątkowego człowieka, kogoś, z kim byłabym w stanie zawitać przed ołtarzem, faceta godnego każdej dziewczyny na tym świecie, osobę niesamowitą nie tylko pod względem wyglądu, ale i z nieziemskim charakterem. Krótko mówiąc gatunek wymarły dzisiejszej ludzkości. I pozwoliłam mu odejść.
- Bu! - poczułam, jak ktoś zakrywa mi oczy.
Mimowolnie się uśmiechnęłam. Sergi zawsze zjawiał się w odpowiednim momencie. Jeszcze chwila i wpadłabym w dół, z którego niezwykle ciężko byłoby mnie wyciągnąć.
- Tak Roberto, wiem, że to ty.
Wyswobodziłam się z jego uścisku i cmoknęłam go w policzek. Czując krótki zarost na twarzy piłkarza wzdrygnęłam się.
- Mógłbyś się ogolić - stwierdziłam bezceremonialnie.
- Powtarzasz mi to za każdym razem, nie znudziła Ci się ta śpiewka? - spytał kręcąc głową. Doskonale wiedziałam, że tego nie zrobi, ale zawsze warto próbować. A rusz coś go trzaśnie któregoś ranka i sięgnie po maszynkę?
- Póki nie pozbędziesz się tych kłaków z twarzy to zdanie pozostanie w ścisłym grafiku naszego powitania.
- I pożegnania - uzupełnił przybierając uśmiech na twarz.
- Właśnie.
- Właśnie.
Hiszpan ruszył przed siebie, więc czym prędzej zaczęłam mu towarzyszyć. Spacery po parku były w pewnym sensie naszą przyjacielską tradycją, jednak dzisiaj nie miałam na to ochoty. Przygnębienie nadal brało górę.
- Nie możemy usiąść? - spytałam wskazując ławkę przy ścieżce.
On tylko odwrócił się i spojrzał na mnie zbolałym wzrokiem. Przyznam, że stanęłam jak wryta. Jego reakcja doszczętnie mnie zszokowała.
- Znowu o nim myślałaś, prawda?
Przełknęłam ślinę. Dlaczego on mnie tak dobrze zna? W moich oczach momentalnie zagościły łzy dające bezsłowną odpowiedź na jego pytanie. Znienawidziłam się za to do granic możliwości, bowiem po entuzjazmie bijącym od niego jeszcze chwilę temu nie pozostało nawet śladu.
- I co chcesz z tym zrobić?
- A mam jakiś wybór? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie. Widziałam w tym jedyną możliwość schludnego wyjścia z sytuacji.
- Walcz o niego.
Kolejne zdanie, które uderzyło we mnie niczym piorun. On chciał mnie zrujnować? Sergi stał tam i jak gdyby nigdy nic ignorował każde wypowiedziane przeze mnie słowo.
- Nie rozumiem - zmarszczyłam czoło w geście udawanej niewiedzy.
- Nie daj mu odejść. Marzysz o nim od dawna i musisz po prostu zrozumieć, że drugiej takiej szansy nie będziesz miała. Dianna, nie możesz z niego zrezygnować, bo jestem pewny na dziewięćdziesiąt-dziewięć procent, że drugiej takiej osoby nie znajdziesz.
Zaklęłam w myślach. Zupełnie nie wiedziałam, jak to wszystko skomentować. Czułam się niczym nastolatka z idiotycznego serialu dla młodzieży. Nie mogłam rozszyfrować własnego przyjaciela, co było niesamowicie dziwnym doznaniem. Mówił serio, czy żartował? Gubiłam się we własnych decyzjach i zdecydowanie nie przypadło mi to do gustu.
- W takim razie co mam zrobić?
Nie wierzyłam sama w siebie, jednak musiałam się odezwać, a innej opcji nie widziałam. Przytaknięcie zdecydowanie wydawało się najnormalniejszym wyborem. Kochałam Marca i Roberto doskonale o tym wiedział, więc jaki sens miało zaprzeczanie zaistniałej sytuacji? Równie dobrze mogłabym teraz wykrzyczeć całemu światu, że wcale nie żałuję nocy spędzonej z Bartrą tak bardzo, jak mi się wydawało. Przeszła mi przez głowę myśl, iż mogłabym to nawet powtórzyć, jednak szybko ją wypędziłam. Nie mogłam pozwolić sobie na coś takiego.
- Nie jestem dobry w takich sprawach, chyba niepotrzebnie zaczynałem temat. Tylko Cię dobiłem - piłkarz spuścił głowę i delikatnie nią potrząsnął. - Masz może ochotę na małą wycieczkę?
Jego uśmiech zwalił mnie z nóg. W przenośni oczywiście. Kompletnie go dzisiaj nie mogłam rozczytać, zmieniał nastrój jak kameleon kolory, co dekoncentrowało człowieka w niesamowicie skuteczny sposób. Miałam wrażenie, że się wywrócę.
- Niby gdzie?
- Camp Nou oczywiście. Za godzinę trening, nie chcesz sobie pograć?
Przełknęłam ślinę, po czym zmierzyłam go wzrokiem. Moja podświadomość podpowiadała, bym podeszła i sprawdziła temperaturę jego ciała, ponieważ to zachowanie zdecydowanie nie zwiastowało niczego dobrego, jednak w ostatniej chwili się powstrzymałam i tylko przytaknęłam. Razem ruszyliśmy w stronę stadionu blaugrany, co było dość niecodzienną czynnością, bowiem na treningach pojawiałam się naprawdę od święta, a mecze spędzałam w towarzystwie Is.
_______________
Przepraszam za jednodniowe opóźnienie, ale ten czas wolny wcale nie jest taki wolny. Wczoraj na przykład przez trzy godziny jeździłam po okolicznych wsiach i rynkach w poszukiwaniu ładnej choinki, a ostatecznie i tak kupiliśmy sztuczną. Czyż człowieka nie może w takiej sytuacji szlag trafić? ;/
Ale jest! Skończyłam go pisać o pierwszej w nocy i stwierdziłam, że poczekam z dodaniem;) Troszkę wieje nudą, ale nie zawsze musi się coś dziać, prawda? Ogólnie jestem wielce oburzona, że Marca nawet na ławce nie było w ostatnim meczu ligowym, więc teraz muszę odreagować.
Buziaki i czekam na opinie!;**
Ale mogę Was też zaprosić do odpakowania pierwszego prezentu na Święta w postaci bloga o Jese! ♥ I Ramosie w sumie też;)
Teraz naprawdę się żegnam;D
Dianna narzeka... Ja bym takiego zarośniętego Sergiego przyjęła z otwartymi ramionami! Wspaniały z niego przyjaciel, bo ją wspiera <3
OdpowiedzUsuńA Marc ma naprawdę wielki mętlik w tej swojej główce, jeżeli tak się dzieje. Ciekawe czy Is w końcu zorientuje się, że to nie przemęczenie...
Czekam na kolejny rozdział :)
Ja wiem, że narzeka;) Każdego zarośniętego piłkarza Realu (no Barcy też) przyjęłabym z otwartymi ramionami.
UsuńDziękuję za komentarz;** Cieszę się, że czytasz to opowiadanie, bo byłaś w pewnym sensie inspiracją. A raczej Twój blog o Marcu i Cami ♥
Zgadzam się z komentarzem wyżej i również stwierdzam, że taki przyjaciel jak Sergio to skarb :3 nie chciałabym być na miejscu Dianny, ani Marca; oboje mają nie mały problem do rozwiązania. Mam nadzieję jednak, że szybko to sobie poukładają :) i oczywiście będą razem :3 tylko szkoda Is, ale prawdziwej miłości nie oszukasz ;) znam Twój ból bo wczoraj też caaały dzień spędziłam na poszukiwaniu odpowiedniej choinki, ale w końcu się udało i znalazłam idealną! :) pozdrawiam i czekam na następny rozdział ;**
OdpowiedzUsuńSergi zawsze był, jest i będzie skarbem, taka już jego natura ;p
UsuńWiesz, nie będę zdradzała, co mam w zanadrzu na dalsze rozdziały, ale mam nadzieję, że przypadną Wam do gustu;)
Eh, ty przynajmniej znalazłaś wymarzoną choinkę, a mój tata narzekał na każdą wystającą gałązkę;//
Dziękuję za motywację!;**
Łał. Czyli jedno wielkie ŁAŁ. W ZASADZIE TO NIE WIEM, DLACZEGO PISZĘ TO DUŻYMI LITERAMI, ALE TAK MI SIĘ PODOBA (WYBACZ) ŻE PO PROSTU NIE POTRAFIĘ INACZEJ.
OdpowiedzUsuńDobra, uffff, cała euforia po przeczytaniu tego rozdziału jeszcze została. Nie mów, że wieje nudą, bo tak nie jest. Jako iż tak kocham twoje pisadła, jestem w stanie wybaczyć ci to minimalne opóźnienie. Poniekąd wiem, co czujesz, jeśli najeździłaś się tyle za jedną choinką. Chociaż w moim przypadku to rodziciel za nią jeździł, ale poprosił mnie, żebym podzielała ten ból razem z nim. ;)
Koniec tych dobrych opowieści, czas na opinię. Nie spodziewałam się, że Marc będzie miał aż tak duże wyrzuty sumienia. Właściwie myślałam, iż będą mniejsze, ale takie są w sam raz. :) Nie zdziwiłam się, kiedy odmówił Is. Jeśli tak przestawię się na jego punkt widzenia, to nic innego mu nie pozostało. Czuję, że ta prawda będzie dla wszystkich bardziej bolesna niż myślałam na samym początku. Mam nadzieję, że nasz Bartra pójdzie po rozum do główki i zakończy to, jeśli naprawdę nie kocha swojej narzeczonej.
Chciałabym mieć takiego przyjaciela jak Sergi. A jak Dianna ma to szczęście, musi to w każdym razie wykorzystać. :D Zastanawia mnie jednak cały ten trening na Camp Nou. Czyżby coś się za nim kryło? :) Mam mieszanie uczucia, jeśli chodzi o dalszą przyszłość na linii relacji naszych głównych bohaterów. Aż się boję, co wymyślisz w następnym rozdziale. :*
Uwielbiam czytać Twoje komentarze, są takie motywujące i piękne, zawsze się uśmiecham po przeczytaniu tekstu naskrobanego przez Ciebie na którymkolwiek moim blogu;))
UsuńCieszę się, że Ci się podoba, bo to wiele dla mnie znaczy. Posiadanie czytelników jest czymś pięknym i sama dobrze o tym wiesz, każda blogerka o tym wie;>
Dziękuję za wszystko i do następnego! ;** Przynajmniej mam taką nadzieję xd
Nieważne, że z opóźnieniem - ważne, że jest. :D Uch, ja się już po prostu nie mogę doczekać ich spotkania. I tego kiedy i w jaki sposób dowie się o wszystkim Is. ;) Pięknie piszesz. :*
OdpowiedzUsuńTo dobrze, że opóźnienie nie wpłynęło jakoś bardzo na to, czy czytacie;) Ale spokojnie, postaram się wyrabiać w terminach, ponieważ sama nie lubię, kiedy ktoś tego nie robi.
UsuńDziękuję bardzo za wspaniały komentarz i do zobaczenia!;**