piątek, 27 lutego 2015

Rozdział XII

Sergi
Chwilę temu wybiła piętnasta. Jest późno. Zdecydowanie za późno. Przyspieszyłem kroku wypruwając przy tym płuca. Nie miałem czasu czekać na taksówkę. Ani tłuc się nią ulicami miasta. Bieg powinien wszystko załatwić. Taką miałem nadzieję.
Wpadłem na lotnisko zdyszany do granic możliwości. Przystanąłem na chwilę opierając dłonie o kolana. Próbowałem uspokoić urywany oddech. Za dużo wysiłku. I mówi to piłkarz potrafiący wytrzymać na murawie pełne dziewięćdziesiąt minut. Pokręciłem głową przechodząc pod tablicę przylotów i odlotów. Ostatni samolot do Londynu wystartował osiem godzin temu, następny wylatuje za dwie. Ogarnęło mnie błogie poczucie ulgi. Kilkaset minut i znów poczuję jej perfumy. Za niedługo kolejny raz będę mógł napawać się ciepłem jej ciała. 
Rozejrzałem się w poszukiwaniu kasy biletów. W hali panował kontrolowany przez ochroniarzy chaos wyprowadzający mnie powoli z równowagi. Normalnie nie zwracałbym uwagi na płaczące dziecko czy dziewczynkę błagającą mamę o kupno nowej lalki. Wtedy dosłownie wszystko rozpraszało moją uwagę. Byłem niczym tykająca bomba. Każde, najmniejsze tknięcie mogło doprowadzić do wybuchu. A najbardziej przerażający był chyba fakt, ż nie miałem o co się wściekać. Całe moje wnętrze skakało z radości jakby parę momentów temu nie skręcało się z cierpienia. Stałem się tak szczęśliwy, że gdyby ta radość dawała światło, cała ziemia kąpałaby się teraz w jasnych promieniach. Nigdy nie doświadczałem czegoś równie pięknego. A wystarczyło uwierzyć. W końcu gwiazdy nie muszą spadać z nieba, czterolistne koniczyny rosnąć na trawnikach bym mógł spełnić marzenia. Powinienem wcześniej sobie uświadomić, że gdy jednej osobie zależy naprawdę mocno, nie powinna odpuścić. Wręcz przeciwnie. Należy podjąć walkę o to, co daje nam nieograniczony uśmiech na twarzy, wprawia ciało w niesamowicie przyjemne drżenie, często niemal zabija unosząc między chmury. Prawdziwa miłość zdarza się tylko raz w życiu i pod żadnym pozorem nie można z niej tak po prostu zrezygnować! 
Delikatnie uniosłem kąciki ust ku górze. Chciałem pokazać ludziom dookoła moją lepszą wersję. Pragnąłem wykrzyczeć towarzyszące mi emocje, wyznać uczucia w kierunku tej niesamowitej Hiszpanki nie tylko jej, ale i całemu światu. Może to i głupie, ale niezwykle prawdziwe. 
Zagryzłem dolną wargę stawiając coraz to kolejne kroki w kierunku kobiety siedzącej za kasą. Położyłem dłonie na ladzie od razu zwracając na siebie uwagę. Zaniemówiła otwierając lekko usta, jednak zaraz z powrotem je zamknęła. Takie sytuacje niemal zawsze mnie śmieszyły. Nie tym razem. 
- Proszę bilet na najbliższy lot do Londynu - powiedziałem wyjmując portfel z tylnej kieszeni spodni. 
Zlustrowała mnie wzrokiem marszcząc brwi. 
- Następne połączenie z angielskimi lotniskami będzie za dwa tygodnie. Inne bilety zostały wyprzedane. 
Trochę czasu minęło, nim słowa brunetki do mnie dotarły. Automatycznie zacisnąłem dłonie w pięści opanowując chęć rozwalenia pierwszej lepszej rzeczy. 
- Jak to?!
- Ludzie rzucili się na wycieczki do Londynu. Współpracujemy z tutejszym biurem podróży, sylwester, święta, chyba pan rozumie. 
- Nie rozumiem - odparłem najspokojniej, jak tylko potrafiłem. Czyli warknąłem. 
- W takim razie wyjaśnię.  Do Anglii doleci pan dopiero za czternaście dni. Nie wcześniej - powiedziała zdecydowanie za wolno. Chyba uznała mnie za upośledzonego psychicznie. 
Odwróciłem się na chwilę oddychając głęboko. Bardzo pragnąłem wykrzyczeć jej w twarz jak konieczny jest ten najbliższy lot. Od tego zależał mój związek z Dianną! Za te dwa tygodnie straci całą nadzieję. To samo stanie się oczywiście ze mną. I cała szansa na ogromne szczęście ogarniające mnie jeszcze chwilę temu runie niczym największe domino świata. Co za syf!
Wytężyłem mózg szukając w miarę dogodnego rozwiązania niewygodnej sytuacji. O dziwo nadeszło niemal natychmiast. 
- Stolica! Ze stolicy dolecę? - spytałem kurczowo zaciskając palce na brzegu chłodnego blatu. 
Doskonale widziałem zwężające się źrenice w tęczówkach młodej kobiety. Widocznie byłem jednym z tych klientów, do których trzeba posiadać stalowe nerwy. 
- Najprawdopodobniej.
Uśmiechnąłem się sztucznie wyjmując kilka banknotów. 
- W takim razie poproszę bilet na następny lot do Madrytu - stwierdziłem głosem przepełnionym ironią. Zastanawiał mnie brak jakiegokolwiek spokoju. Jakby siła opanowania emocji momentalnie mnie opuściła. Szybko jednak zacząłem myśleć nad rozwiązaniem sprawy związku z uroczą szatynką. Musiałem wpaść na coś o wiele lepszego niż... Albo i nie!
Złapałem kawałek papieru zostawiając pieniądze kasjerce i usiadłem na najbliższej ławce. Spojrzałem na datę i godzinę. Dzisiaj, dziewiętnasta czterdzieści pięć. Usatysfakcjonowany nieświadomie pokiwałem głową wyjmując telefon. Szybko wybrałem potrzebny numer kurczowo trzymając w dłoni niewielką kartkę. Dawała mi zdecydowanie zbyt dużo nadziei.
- Sergi? Coś się stało? 
Odetchnąłem z ulgą opuszczając powieki. Nie wiedzieć czemu pojawiły się pod nimi niewielkie ilości słonych łez. 
- Nie, raczej nie - odparłem nerwowo ruszając prawą stopą. - Mam do Ciebie prośbę. 
- Wal! 
Parsknąłem śmiechem. Isco zawsze był bezpośredni. Między innymi dlatego do niego zwróciłem się z niemal bojowym zadaniem. 
- Załatw mi miejsce w najbliższym samolocie do Londynu. Będę u Was za sześć godzin. 
- Czyli jednak coś się stało. 
Oblizałem spierzchnięte wargi unosząc kąciki ust ku górze. 
- Wszystkie szczegóły poznasz na miejscu - obiecałem niemal widząc jego zadowoloną minę. 
- W takim razie... rany, Sergio! Czy ty zawsze musisz zachowywać się jak dzieciak?!
Zaśmiałem się serdecznie wyobrażając sobie wybryki hiszpańskiego stopera. Dianna zawsze go podziwiała... 
- Masz pozdrowienia od niezrównoważonego Ramosa - szepnął Alarcón. Chwilę później jęknął. - W każdym bądź razie bilet czeka. 
- Dzięki wielkie. Jesteście najlepsi.
- Hola hola! Ja tak! Sergio nie! 
Pokręciłem głową z uśmiechem. Oni nigdy nie wyrosną z niektórych zabaw. 
- Jasne, jasne. Wmawiaj sobie.
Rozłączyłem się czym prędzej. Jakoś nie miałem siły wysłuchiwać kolejnych wywodów na temat beznadziejności obrońcy i wielkoduszności pomocnika. To nie na moje obecne nerwy. 
Jedyne, czego w tamtej chwili potrzebowałem, to wreszcie wysiąść z samolotu w stolicy Anglii, by móc odnaleźć najważniejszą dziewczynę mojego życia. Nigdy nie byłbym w stanie wyzbyć się tej miłości. 

Dianna
Siedziałam w fotelu niewielkiego mieszkania trzymając kubek parującej herbaty. Patrzyłam na ulice deszczowego Londynu zalewane coraz to nowymi falami kropli spadających z nieba. Dziwne uczucie. W ciągu paru godzin słoneczna Barcelona zmieniła się w tak przeraźliwie chłodne miasto. Ale zupełnie mi to nie przeszkadzało. Przynajmniej pogoda oddawała stan mojego samopoczucia. 
Przez te dwa dni nie zmieniło się kompletnie nic. W sercu nadal tańczyły tysiące igieł czy sztyletów wybijających strasznie nieprzyjemną, melancholijną melodię. Motyle w brzuchu jakby automatycznie podupadły, a dreszcze co jakiś czas przechadzające się wzdłuż kręgosłupa przeistoczyły się w paranoiczne wstrząsy ogarniające całe ciało. Fatalne przypadłości. 
Nie było lepiej. Nie było nawet okej. Nadal użalałam się nad sobą wypłakując oczy w poduszkę. Cięgle wspominałam chwile spędzone z Roberto, jak gdyby nigdy nie odeszły na dobre. Tęskniłam. Cierpiałam. Umierałam z braku jego bliskości, a sama pozwoliłam mu odejść. Albo to on pozwolił odejść mnie. To naprawdę liczy się najmniej w całej tej sytuacji.
Mętlik w mojej głowie był nie do ogarnięcia. Natłok myśli jakby przygniatał wszystko jeszcze mocniej. Kopał dół dla naszej zanikającej miłości. A przecież wczoraj pogrzebał tak intensywne uczucie w kierunku niezwykle wielkiego idioty. Jedynie to delikatnie poprawiało mi zepsuty do granic możliwości humor. Bo nic nie było w stanie dokładnie go naprawić. Prawie nic...
Ostatnie słowa wypowiedziane przez Sergiego mocno mnie dusiły. Odbierały resztki powietrza, wypalały dziurę we wnętrzu organizmu. Mogłam ugryźć się w język. Dać sobie spokój z tą jakże głupią deklaracją. Ale tego nie zrobiłam. I straciłam wszystkich po kolei. 
Zacisnęłam dłoń w pięść odstawiając kubek na parapet. Doszczętnie pogubiłam się w tym wszystkim. Już nie wiedziałam, czego tak naprawdę pragnę. Z jednej strony stała możliwość powrotu, starania o naprawienie całokształtu dawnego życia, choć wiedziałam, że nic z tego nie poskutkuje. Bo kiedyś musi nadejść moment, w którym zdasz sobie sprawę z tego, iż nic już nie będzie takie samo. Z drugiej zaś strony mogłam zostać tutaj, siedzieć w samotności i ubolewać nad stratą najlepszego przyjaciela. Bez wahania wybrałam drugą wersję. Może to i lepiej, bo dokładnie wtedy przerwał mi dzwonek do drzwi.
Marszcząc brwi wstałam z miejsca. Szybko spojrzałam w lustro i przerażona rękawem bluzki otarłam zaczerwienione policzki. Następne w kolejności było desperackie czesanie włosów palcami. Potrząsnęłam głową zdezorientowana. Kogo może nieść?
Stanęłam przed drzwiami ledwo trzymając się na nogach. To nie był najlepszy moment na odwiedziny. Wzięłam głęboki oddech, po czym niepewna niczego nacisnęłam klamkę. Wtedy właśnie przeżyłam szok. Na progu stał przemoczony do suchej nitki Roberto z delikatnym uśmiechem na twarzy.
- Miałem zorganizować jakieś efektowniejsze wejście, ale zależało mi na czasie - westchnął lekko rozkładając ramiona.
Bez chwili zastanowienia wtuliłam się w niego mocno przyciskając twarz do torsu. Nawet przez grubą warstwę mokrych ubrań czułam napięte do granic możliwości mięśnie. Kompletnie nie wiedziałam, jak się zachować w takiej sytuacji. Co powiedzieć. Więc zaczęłam płakać.
- Hej, skarbie! Proszę, tylko nie to - szepnął, kojąco gładząc moje plecy.
Zaszczękałam zębami nieznacznie pociągając nosem.
- To ze szczęścia - jęknęłam, wbijając paznokcie w kark Hiszpana.
- Czyli mam rozumieć, że moja wizyta nie popsuła Ci planów?
Zaśmiałam się, powoli wciągając nas do mieszkania. Nie chciałam szeptów wśród nowych sąsiadów na temat mojego obściskiwania się z graczem Barcelony.
- Jakich planów?
- Wyjazd musiał być jakimś...
- Ale nie był - stwierdziłam nieznacznie się od niego odsuwając. Spojrzałam w przerażająco niebieskie oczy pełne namiętności i już wiedziałam, gdzie jest moje miejsce, kto daje mi prawdziwą radość, silne poczucie bezpieczeństwa. - Nie rozumiem. Zawsze myślałam, że go kocham. A tymczasem to ty sprawiałeś, że stawałam się najszczęśliwszą dziewczyną na świecie.
Uśmiechnął się ukazując urocze dołeczki w policzkach. Uwielbiałam je.
- Zawsze pragnąłem Twojego szczęścia - powiedział opierając swoje czoło o moje. Zamknęłam oczy nabierając sporą dawkę świeżego powietrza w płuca.
- Ale nie z nim.
- Nie. Ze mną.
Pokiwałam głową czując kolejną łzę na policzku. Piłkarz pozbył się jej niezwykle szybko.
- Zawsze byłaś dla mnie najważniejsza, najpiękniejsza, najwspanialsza, najlepsza. Od dawna kochałem Cię jak debil, nikogo nigdy nie darzyłem tak silnym uczuciem. Momentami mnie to przerażało, bo byłem gotów zginąć, byleby tylko na Twojej twarzy wykwitł ten uroczy uśmiech. Nie mogę bez Ciebie żyć Dianna. Nie umiem, nie chcę...
Posiadałam zdecydowanie za mało siły woli. Nie wytrzymałam. Wzruszona zamknęłam mu usta pocałunkiem delikatnie stając na palcach. Jego wargi były miękkie, niezwykle delikatne, poruszały się z niesłychaną gracją. Zawsze myślałam, że nigdy z nikim nie był. Ta chwila dała mi do myślenia. Ale fakt o byłych dziewczynach Roberto utknął gdzieś w tyle mojej głowy. W rzeczywistości napawałam się ciepłem tej chwili mając świadomość, że całuję go po raz pierwszy. I miejmy nadzieję nie ostatni.
Objęłam ramionami jego szyję, gdy położył dłonie na mojej talii. Uśmiechnęłam się delikatnie czując łaskotanie trochę przydługich włosów na czole.
- Kocham Cię - wyszeptałam wplatając palce w ciemne kosmyki.
- Zawsze chciałem to usłyszeć.
W normalniej sytuacji pewnie bym prychnęła. Wtedy jedynie rozchyliłam wargi pozwalając na pogłębienie pieszczoty. Wiedziałam, na czym stoję i czego pragnę.
Zsunęłam jedną dłoń po torsie pomocnika, by chwilę później umieścić ją na nagich mięśniach brzucha, skrytych pod cienką koszulką. Zaśmiał się przygniatając moje ciało do ściany.
- Jesteśmy razem od paru sekund, a ty już...
- Jeśli nie chcesz, możemy zaczekać.
Na krótką chwilę przerwał wszystko patrząc w moją twarz. Cwaniacko unosił kąciki ust przyprawiając mnie o niesamowicie silne dreszcze. Coś jakby we mnie pękło. Stała przede mną osoba, z którą pragnęłam spędzić całe życie. Ten jedyny i niepowtarzalny. To naprawdę dziwne uczucie mieć kogoś takiego obok, móc się do niego przytulić. Stado motyli automatycznie wzleciało wewnątrz mojego organizmu niemal powalając mnie na ziemię.
- Naprawdę uważasz, że wyglądam na kogoś, kto nie chce?
O odwrocie nie było mowy. Bez wahania pozbyłam się jego przemoczonej bluzy z koszulką do kompletu. Wreszcie byłam pewna miłości rodzącej się wewnątrz naszych serc. Nic, zupełnie nic nie było w stanie jej zatrzymać.
_______________
Macie swój upragniony związek z Roberto! Rany, naprawdę polubiłam Sergiego w tym opowiadaniu! :') Jest taki niezwykle kochany i uroczy jednocześnie, nie uważacie? 
Dziękuję bardzo za wszystkie opinie. Jesteście wspaniałe! ;*
I pragnę polecić jedno wspaniałe opowiadanie o Aaronie. Robię to bez wiedzy autorki, ale myślę, że się nie obrazi. Ja się po prostu w tej historii zakochałam! ♥
http://i-wont-rest.blogspot.com
A i na opowiadania o Ramsey'u zawsze jestem chętna, pamiętajcie! :')

czwartek, 19 lutego 2015

Rozdział XI

Marc
Skórę oblewał zimny pot, ręce drżały, nogi uginały się pod własnym ciężarem. Miłość zabrała mi dokładnie wszystko. Moją radość. Moją przyszłość. Moją równowagę psychiczną. Nie zostawiła niemal nic. Musiałem borykać się ze wszystkimi problemami, krzyczącym trenerem i piłką co chwila znajdującą się pod stopami odczuwając niesamowicie silny ból. Nikomu tego nie życzę. Myślałem, że całokształt związku z Dianną jest już, powiedzmy, przesądzony. Będziemy razem, zawsze, wszędzie. Jak widać nie taką drogą pragnęła iść. 
Gwałtownie zamrugałem powiekami starając się opanować napływające do oczu łzy. Uznawałem brak płaczu u chłopaków za chore stwierdzenie wymyślone przez idiotycznego twardziela. Od samego początku. Może faktycznie rzadziej ścieramy wodę z twarzy, ale to nie znaczy, że tego nie wykonujemy. Westchnąłem głęboko podcinając futbolówkę wystawioną przez Mascherano. Minęła bramkę ponad dwa metry od bliższego słupka. Pokręciłem głową zdegustowany schodząc na bok. Zdecydowanie nie mój dzień. 
Stanąłem przy linii bocznej sięgając po butelkę wody. Pociągnąłem łyk z nadzieją na polepszenie samopoczucia. Nic z tego. Mogłem pomyśleć, nim dałem sercu zakochać się w niej. Rany, co za głupie stwierdzenie! Stało się i tyle! Odeszła! 
- Kurwa jego mać! - zakląłem pod nosem rzucając plastikowym naczyniem o murawę. 
Spojrzałem na Jordiego odprowadzającego mnie w każde miejsce wzrokiem. Kolejny raz wysyłał w moim kierunku stado piorunów. Domyślałem się, że jest z Is. Bardzo dobrze! Życzę im szczęścia, ale po jaką cholerę wytrzeszcza na mnie te swoje oczęta?! Odetchnąłem głęboko odwracając się. Ruszyłem przed siebie przeczesując włosy palcami. Już niczego nie byłem pewien. Z jednej strony chciałem uciec jak najdalej stąd, błagać Martinez o wybaczenie. Móc ją przytulić, pocałować, pocieszyć. Z drugiej jednak wiedziałem, że tego nie potrzebuje. I nie miałem najmniejszego zamiaru narzucać własnej osoby komuś zdesperowanemu do granic możliwości. 
Teraz przyznawałem rację każdemu zakochanemu kretynowi. Oczywiście byłem jednym z nich. Już nie potrzebowałem mieć w ramionach tej najważniejszej osoby, nie pragnąłem tego. Podobne rzeczy dzieją się raczej tylko w bajkach. W prawdziwym świecie doświadczają ich jedynie nieliczni. Nie zaliczałem się do nich i już zdążyłem się z tym pogodzić. Szkoda tylko, że odchodząc nie mogłem dać jej tego, czego potrzebowałem niczym powietrza. Szczęścia. Ona musi być szczęśliwa. Jeśli nie ze mną, to z innym. Ale musi!
Sięgnąłem piłkę z koszyka, po czym ustawiłem się przy pomarańczowym słupku. Wziąłem głęboki oddech kilka razy zaciskając oraz rozluźniając pięści. Spojrzałem na stojącego naprzeciw Sergiego i coś jakby ścisnęło mnie od środka. Patrzyłem w jego oczy z bólem, który on odwzajemniał. Czemu byłem takim pieprzonym debilem?! Nie zasługiwałem na nią, nie mogłem z nią być. Jedyna osoba godna tak wspaniałej kobiety stała właśnie przede mną. I niemal płakała. Rozluźniając mięśnie zacząłem wykonywać ćwiczenie. Pogubiłem się w samym środku z pełnym impetem wpadając na Roberto. Upadłem na boisko. Nie chciałem się podnosić, najlepiej zostałbym tutaj do końca życia. Dokładnie w takiej pozycji. 
- Ej, Marc! Wszystko okej? 
Niechętnie otworzyłem oczy. Nade mną stał zmartwiony Martin wyciągając prawą dłoń. Ująłem ją wypuszczając całą zawartość płuc do atmosfery. Pokręciłem jedynie głową opierając się o ramię przyjaciela. Krwawiłem całym sercem, płakałem wewnętrznie niczym mały Milan Pique, a on zadawał tak błahe pytanie. 
- Co się stało? 
Pociągnąłem nosem przejeżdżając dłonią po policzku. 
- Zostawiła mnie - wyszeptałem niepewnie przełykając ślinę. - A ja nie wiem, dlaczego. 
- Grubsza sprawa - westchnął łapiąc mnie pod ramię. Pokazał trenerowi typowy znak sygnalizujący nic nieznaczącą kontuzję możliwą do rozchodzenia i już wiedziałem, co mam robić. Utykać. - Ale nie przesadzaj - zaśmiał się, kiedy niemal ponownie upadłem na murawę. 
Zaprowadził mnie pod linię boczną i spojrzał prosto w przepełnione cierpieniem tęczówki. Dało się z nich wyczytać zdecydowanie zbyt wiele. 
- Powiedziałeś coś nie tak? - spytał teatralnie bawiąc się moim nadgarstkiem. Musiał udawać wiarygodnego przed czepiającym się szczegółów Enrique. 
- Sam nie wiem. Poszedłem do niej, Is się wszystkiego domyśliła... - nie do końca wiedziałem, jak ująć to w słowa. - Wybiegła z płaczem. 
- I za nią nie poszedłeś? 
- A powinienem? 
Montoya patrzył na mnie niczym na ostatniego kretyna. Parsknął śmiechem.
- W języku dziewczyn zostawienie płaczącej narzeczonej jest jak zabicie kolonii bezbronnych dzieci. Niedopuszczalne. 
Spojrzałem w niebo oblizując spierzchnięte wargi. Naprawdę o to mogło jej chodzić? 
- Czyli co, miałem wybiec za Is i wszystko byłoby w porządku?
- Tego nie powiedziałem.
- Ale zasugerowałeś. 
Wygiął moją dłoń trochę zbyt mocno. Syknąłem z bólu niezbyt przejmując się konsekwencjami tej całej zabawy. Ważna była tylko Dianna. I to, czy mam szanse na odbudowanie związku z nią. 
- Uznajmy, że nic by nie poskutkowało. Jeśli ona nie chce, my nie mamy żadnych szans zmienić jej zdania. Przynajmniej w teorii - mruknął zdecydowanie zbyt mocno współczującym głosem. 
- A w praktyce? 
- Codzienność wygląda zupełnie inaczej.
- Nie pomagasz - odparłem stawiając kilka kroków w kierunku boiska. Miałem dość tej zupełnie nie podnoszącej na duchu gadki. Martin, przynajmniej wtedy, potrafił jedynie bardziej zdołować. 
- Po prostu uważam, że powinieneś odpuścić. Skoro jasno powiedziała nie, to nie.
Nie mogłem się z nim zgodzić, choć musiałem. Ale nie umiałem. Mimo straconej pozycji pragnąłem odbudować nasze uczucie, którego w pewnym sensie już nie było. Wiara w podobnych sytuacjach jest podstawą sukcesu. A ja posiadałem jej naprawdę wiele.
Szybko zmieniałem zdanie. Myślę jedno, chcę robić drugie. Beznadzieja...
Patrząc pod stopy zrobiłem o jeden krok za dużo. Neymar skupiony jak zawsze na wykonywanym ćwiczeniu podciął moją stopę umiejętnie powalając na ziemię. Krzyknąłem. Spojrzałem na kostkę wykrzywioną pod dziwacznym kątem i już wiedziałem, jak to się skończy. Kontuzja. Pokazałem mu jedynie, że nie dam rady wstać i dałem upust emocjom. Rozpłakałem się pod wpływem wydarzeń ostatnich godzin. Nadal nie rozumiałem, czemu tak po prostu porzuciła naszą miłość. I zrozumieć nie chciałem. Pewien byłem tylko jednego. Nigdy nie będę w stanie przestać jej kochać...

Sergi
Wiedziałem, że bardzo ją zraniłem. Ale czasu cofnąć się nie da. Niestety.
Patrzyłem na Marca z niebyt przyjemnymi uczuciami kłębiącymi się wewnątrz mojego zmasakrowanego psychicznie ciała. Kompletnie nie wiedziałem, co o tym wszystkim myśleć. Powinien emanować szczęściem, być z nią, cieszyć się z tak wspaniałej dziewczyny, a tymczasem kiepścił każdą akcję niczym początkujący grajek. Do głowy przychodziła mi tylko jedna, zupełnie niemożliwa opcja wczorajszych wydarzeń. Dała mu kosza. Pytanie tylko, dlaczego?
Wciągnąłem do płuc dużą dawkę tlenu odprowadzając wzrokiem nosze. Zmarszczyłem brwi zrezygnowany. Nic nie trzymało się kupy. Sama mówiła, że go kocha i nie może ze mną być. Wyraźnie dała to do zrozumienia. A teraz dzieje się coś zupełnie odwrotnego. Przynajmniej takie wysnułem wnioski. 
- To się porobiło - westchnął Leo krzywiąc się delikatnie. 
- Dobrze mu tak! - syknął Jordi zaciskający dłonie w pięści. - Przynajmniej fizycznie pocierpi równie mocno co Isabel. 
Ledwo powstrzymywałem wybuch gniewem w kierunku Alby. Czy on naprawdę był tak ślepo zapatrzony w Monrovie? Nie uważałem jej za złą kobietę. Chodziło mi raczej o Bartrę. Faktycznie żaden z nas specjalnie za nim nie przepadał, jednak powinniśmy trzymać się razem. Takie było motto drużyny. Coś więcej niż klub. I on w tej chwili totalnie je zakłócał. 
Odwróciłem się napięcie. Trening chylił się ku końcowi, a właściwie wybił jego kres. Bez zastanowienia wparowałem do szatni. Otworzyłem drzwiczki szafki z numerem dwudziestym przeklinając wydarzenia ostatnich dni. Byłem kompletnym kretynem zostawiając ją w tak ciężkich chwilach. Po co w ogóle wyznawałem te pieprzone uczucia? Mogłem siedzieć cicho, oboje zyskalibyśmy na tym zdecydowanie więcej. 
Stanąłem pod prysznicem starając się rozluźnić napięte mięśnie. Nic z tego. Oczami wyobraźni dostrzegałem szczupłą sylwetkę Dianny tańczącej na środku pustej sali balowej. Sam nie wiedziałem, co mnie podkusiło do tak absurdalnych rozmyślań. Chyba powoli dobijałem się własnymi uczuciami, zaczynałem słabnąć pod ciężarem ogarniającego mnie cierpienia spowodowanego nieszczęśliwą miłością. Mimo wszystko mocno bym skłamał mówiąc, że chcę się z tego wyleczyć. Bo nie chciałem. Jedyne, czego pragnąłem to wziąć ją w ramiona i wyszeptać parę pocieszających słów. Tak niewiele, a zarazem zbyt dużo. 
Prędko wciągnąłem jeansy do kompletu z białą koszulką. Spakowałem torbę, po czym najszybciej jak tylko potrafiłem wyszedłem z ośrodka treningowego. Kierowany impulsem wyciągnąłem telefon sprawdzając przychodzące połączenia. Dwanaście nieodebranych, jedno zakończone zostawioną wiadomością. Sam nie do końca wiedziałem, czy chcę ją usłyszeć. Szkoda tylko, że nie miałem tak silnej woli. Coś pchnęło mnie ku wciśnięciu zielonej słuchawki. 
- Hej Sergi. Wiem, że pewnie nie chcesz mnie teraz słuchać. I że nie powinnam robić tego przez telefon. Ale... ale moje serce wybrało samo i wcale nie mówię tu o Marcu. Proszę, przyjedź do mnie. Znajdź mnie. Proszę! Za bardzo Cię...
Nie umiałem powstrzymać łez spływających w tej chwili po policzkach. Za bardzo mnie co?! To chyba nie da mi spokoju.
Rozglądając się dookoła przetarłem twarz dłoniom. O co jej chodziło? Jak to znajdź? Poprawiłem pasek torby na ramieniu i momentalnie ruszyłem w odpowiednim kierunku. Nie trzeba być ekspertem, by nawet płacząc trafić pod tak doskonale zanany adres. Wszedłem do klatki uprzejmie dziękując starszej pani za otworzenie drzwi. Niepewnie wcisnąłem przycisk w windzie oznakowany danym piętrem. Mocno zacisnąłem powieki, gdy dojechałem na miejsce. Bałem się, że mogła odwalić coś głupiego. 
Pchnąłem drzwi wejściowe od mieszkania Hiszpanki lekko wytrzeszczając oczy. Były otwarte. Ona nigdy nie zostawiała otwartych drzwi!
- Dianna? - spytałem niepewnie przechodząc do salonu. Żadnej odpowiedzi. - Cholera, Dianna!
Zestresowany rzuciłem torbą o podłogę wytężając zarówno słuch, jak i wzrok. Poczułem pewnego rodzaju pustkę ogarniającą całe moje ciało. Brakowało jej, wszystkich wspólnie spędzonych chwil, pocałunków na powitanie, przytuleń na pożegnanie. Potrzebowałem tego niemal równie mocno, jak tlenu. I tak najzwyczajniej w świecie pozwoliłem odejść najlepszemu, co mnie w życiu spotkało. Starałem się udawać obojętność. Do czasu. Później odpuściłem popełniając największy błąd życia. Tak naprawdę wszystko rozpierdalało mnie od środka dając jednocześnie świadomość własnego, niepohamowanego idiotyzmu. 
Oczekiwałem widoku krwi, cichych jęków, może nawet martwego ciała. Tymczasem moją uwagę przykuła mała, śnieżnobiała karteczka zapisana drobnymi literami. Podniosłem ją z niemym westchnieniem ulgi. Możliwe przedwczesnym. 
Sergi,
Nic mi nie jest. Przynajmniej fizycznie. Przepraszam za tak nagłą decyzję, ale nie umiem mieszkać w Barcelonie. Nie z nim. Nie z nią. Nie z Tobą... Wyjeżdżam do Londynu. Adres na odwrocie. Nie wiem, czy chcesz mnie szukać. Nic już nie wiem. 
Twoja Dianna
Wszystko jakby stanęło w miejscu. Cierpienie zmieniło się w nieograniczoną radość, zakrwawione serce przyspieszyło biegu pozbywając się resztek niemal nieznośnego bólu. Czy ona chciała tego, czego pragnąłem ja?! Niemożliwe!
Potrząsnąłem głową uśmiechając się promiennie. Otarłem policzki ze słonej wody zaciskając dłoń na tak wiele znaczącej kartce papieru. Powiedzmy w jednej chwili odmieniła moje życie o sto osiemdziesiąt stopni. Byłem przekonany o prawdziwości i szczerości miłości stojącej między nami. Odwzajemnionej czy nie, to już nie było ważne. Liczyła się tylko chęć do odnowienia kontaktu, możliwość przytulenia do torsu tak ważnej dla mnie dziewczyny. Kochałem ją całym sobą i już zawsze kochać będę. Nawet najgorsze wydarzenia nie zmienią tego dziwnego faktu. 
Nigdy nie myślałem, że kiedykolwiek zakocham się tak na poważnie. Związki uważałem za głupie, niezbyt poważne zabawy, w prawdziwe, silne emocje między dwójką ludzi niemalże nie wierzyłem. Aż do teraz, póki jedynym moim marzeniem stał się wyjazd do Londynu. Do niej.
_______________
Tak narzekałam w ostatnich czasach na beznadziejność publikowanych przeze mnie prac, ale teraz dla odmiany stwierdzam, że ten rozdział nawet przypadł mi do gustu. Dużo Sergiego! <3 Czekam jednak na wasze opinie, bo to one są najważniejsze :')

środa, 11 lutego 2015

Rozdział X

Dianna
Człowiek całe życie walczy o to, czego pragnie najbardziej. Broni własnych idei, stara się unikać kłótni, popełnia głupie błędy. Mimo wszystko dąży do obranego celu, by zapracować sobie na możliwie najdogodniejsze stanowisko w tej tułaczce. Ja nie miałam już siły. Straciłam niemalże wszystko, nie posiadałam nikogo dającego mi prawdziwe wsparcie, będącego w stanie wyciągnąć pomocną dłoń w najtrudniejszych chwilach. Jedyne, do czego byłam zdolna to odpuścić i zapłakać się na śmierć. Kto wie? Może nawet szłam w tym kierunku?
Nienawidziłam cholernego poczucia bezsilności. Ale naprawdę nie zostało mi nic innego jak wylać tony łez, odejść i dać spokój. Za mocno zraniłam, by tak po prostu starać się znów zawitać w ich życiorysie. Przynajmniej w stosunku do niej. 
Zacisnęłam dłonie w pięści dławiąc się słoną wodą. Nogi miałam jak z waty, gdyby nie silne ramiona Bartry przyciskające mnie do męskiego torsu pewnie leżałabym teraz bezwładnie na ziemi czekając, aż sprawa sama się rozwiąże.
- Kochanie, proszę Cię! Przecież nic takiego się nie stało.
Ścisnęłam zęby ledwo powstrzymując spazmy histerycznego płaczu. Czy on naprawdę nic nie rozumiał? A może udawał głupiego? Sama nie wiedziałam, nie umiałam skupić myśli w jednym punkcie. Krążyły od Sergiego przez Marca do Isabel pędzącej teraz ulicami Barcelony w nieznanym mi celu. Byłam najgorszą osobą, jaką widział ten świat. 
- Nic się nie stało? - syknęłam delikatnie się od niego odsuwając. - Czy ty siebie słyszysz?!
Przytulił mnie mocno wzbudzając tym samym masę sprzecznych emocji. Próbowałam oddzielić dyktanda serca od rozumu, ale nie szło mi dobrze. Najlepiej zatonęłabym w jego wargach dających mi tak wielkie szczęście. Nie teraz! Właśnie pokazywał, jak wielkim był palantem pozwalając swojej narzeczonej, a raczej byłej narzeczonej tak zwyczajnie odejść. Zupełnie nie przejął się jej cierpieniem, tym bólem tryskającym wewnątrz smukłego ciała będącym w stanie sprowadzić niektórych na dno. Byleby tylko samemu mieć dobrze. 
Prychnęłam zniesmaczona. Musiał to zauważyć, bo automatycznie zaczął gładzić dłonią moje splątane włosy. Modliłam się, by przestał. Chciałam tego, pragnęłam jego bliskości, jednak bez niej byłoby mi o wiele łatwiej zacząć naprawiać to, co zepsułam w tak idiotyczny sposób. 
- Skarbie, musisz zrozumieć, że nie da się mieć wszystkiego - szepnął zakładając zabłąkany kosmyk moich ciemnych włosów za ucho. - Teraz możemy być razem. Już na zawsze.
Jak gdyby nigdy nic, zaczął się powolutku przybliżać w celu przyssania się do mych warg. Nie wytrzymałam. Zaciskając powieki zamachnęłam się z całą siłą uderzając w idealnie ogolony policzek. Stoper chwiejnym krokiem cofnął się o parę kroków. Patrzył na mnie z niedowierzaniem. Byłam niemal przekonana, że nikt nie potraktował go równie okropnie. Dziewczyny zwykle same próbowały go uwieść. A tu zjawia się taka nic nieznacząca Dianna Martinez pozornie zakochana w nim po same uszy i strzela mu z liścia. Przełknęłam głośno ślinę starając się opanować narastającą frustrację. 
- Wynoś się z mojego życia! - krzyknęłam wskazując drzwi. - Nie chcę Cię znać! 
- Ale...
- Żadnego pierdolonego ale! Nie mam najmniejszego zamiaru z tobą być! 
Widziałam, jak wielkie wrażenie zrobiły na nim moje słowa. 
- Przecież mówiłaś, że...
- Bo to prawda - mruknęłam oddychając głęboko. Coś musiało dodać mi odwagi w podjęciu niezwykle ważnej decyzji. - Ale nie chcę takiego związku. To nie ma najmniejszego sensu, my... nie mamy sensu. 
Zaczął nerwowo pocierać kark myśląc, co ma mi odpowiedzieć. W pewnym momencie miałam nawet wrażenie, że zostawi to bez komentarza. Tak się jednak nie stało.
- W razie czego wiesz, gdzie mnie szukać - odparł spuszczając wzrok. Nie musiałam długo czekać, aż zniknie mi z oczu. Zaraz wyszedł zamykając za sobą drzwi. 
Oszołomiona dopadłam do zamka. Przekręciłam go w pośpiechu. Wtedy najmniej potrzebną mi sytuacją były odwiedziny kogoś z zewnątrz. Zsunęłam się na podłogę pozwalając uczuciom wyjść na światło dzienne. Łzy spływały w dół mocząc dekolt koszulki, ukazując władający mną ból. Nigdy nie myślałam o podobnej sytuacji w moim życiu. Ono zawsze było nudne, bez wyrazu. A teraz nawaliłam po całości pozwalając odejść dwóm tak naprawdę najważniejszym osobą. 
Czułam się niczym wrak Titanica lezący na dnie oceanu. On zatonął ponad sto lat temu, ze mną działo się dokładnie to samo teraz.  Moje serce krwawiło obficie zwiastując silne załamanie. Bałam się, że z tego nie wyjdę. Ogarniał mnie już nie tylko niesamowicie silny ból, ale także strach i rozdarcie. Z jednej strony bardzo chciałam zadzwonić do Bartry, cofnąć wszystkie wypowiedziane słowa, zatonąć w jego objęciach i po prostu być szczęśliwą. Z drugiej jednak pragnęłam odnaleźć Roberto. Przytulić się do niego, znów poczuć zapach tak doskonale znanych mi perfum, odzyskać wsparcie, zakochać się w nim po uszy, choć od dawna darzyłam go pewnego rodzaju miłością. 
W ciągu tygodnia z szarej myszki przemieniłam się w człowieka rodem z tanich powieści dla naiwnych nastolatek, w których główną rolę pełnił banalny trójkąt miłosny.
Na trzęsących się nogach ruszyłam w kierunku sypialni. Dreszcze co jakiś czas przeszywały moje ciało bezustannie przypominając zdarzenia sprzed paru sekund, minut, godzin. Przeżywałam własną, wewnętrzną tragedię. I bardzo chciałam, by wreszcie dobiegła końca. 
Usiadłam przy biurku wyciągając gruby zeszyt z szuflady. Złapałam długopis drżącymi palcami i biorąc głęboki oddech zaczęłam pisać. Słyszałam, że w pewnym sensie poprawia to samopoczucie po stracie.
Drogi Pamiętniku? Nie do końca wiem, jak mam zacząć...
Zawsze myślałam, że miłość jest czymś pięknym. Potrafi uskrzydlać, dawać ludziom tony radości będącej w stanie zaprowadzić nas ku prawdziwemu, szczeremu spełnieniu. Teraz znam prawdę i nigdy nie uwierzę w równie beznadziejną bajkę. 
Miałam go na wyciągnięcie ręki, nawet nie musiałam się starać. Wystarczyło jedynie wypowiedzieć krótkie słowo dające bezkonkurencyjną dawkę radości. Nie zrobiłam tego. Nie mogłam, nie umiałam, może nawet nie chciałam. Darzę go zbyt wielką miłością, by tak po prostu z nim być. Wiem, głupio to brzmi. Ale po zranieniu tylu bliskich mi osób nie dam rady postąpić w tak egoistyczny sposób. Zresztą kocham Sergiego. Dlaczego więc nie mogę dać nam szansy? Czemu nie potrafiłam odpowiedzieć mu tym samym, gdy wyszeptał te dwa, niezwykle piękne słowa? Jego głos ciągle brzmi w mojej głowie, sylaby wychodzące z tych słodkich warg układające się w tak piękne stwierdzenie nadal nie dają mi spokoju. "Kocham Cię". 
To wszystko jest zdecydowanie zbyt trudne. Mogłam mieć obydwu, teraz siedzę tutaj sama wypłakując oczy z cierpienia. Doświadczam cholernie długiej ekstazy bólu psychicznego rozdzierającego każdy narząd znajdujący się wewnątrz mojego ciała. Najchętniej zawisłabym na grubej linie okręconej wokół szyi. Ale doskonale wiem, że to żadne rozwiązanie problemu. Najlepiej chyba... zacząć od nowa.
Spojrzałam w okno załamana własną postawą. Ku tak zuchwałemu czynowi pchały mnie już nie tylko zranione uczucia, ale także chęć pozbycia się wszystkich wspomnień. Tutaj na każdym kroku przeżywałabym prawdziwe katusze. W innym mieście, może nawet kraju mogę odrodzić się na nowo. O ile będę w stanie zapomnieć. 
- Warto spróbować - szepnęłam ocierając zaczerwienione policzki ze słonej wody.
Westchnęłam wyjmując z szafy obszerną walizkę. Zagryzając dolną wargę rozsunęłam suwak niepewna tego, co robię. Czy oby ta decyzja nie jest zbyt pochopna. Byłam młoda, miałam setki marzeń i tak naprawdę całe lata życia przed sobą. Ale nie tutaj, nie w tym miejscu. Barcelona jakby umarła dla mnie w momencie zamknięcia się drzwi za wściekłym Sergim. Już nie istniała.
Wyjmowałam z szafy każdą rzecz po kolei. Spojrzałam na meczową koszulkę Blaugrany z nazwiskiem stopera. Jedna łza spłynęła w dół starając się wyprzeć wszystkie moje uczucia w kierunku tego dupka. Pospiesznie ją otarłam. Wrzuciłam trykot do kosza na śmieci z obrzydzeniem. Nie w stosunku do klubu, było ono kierowane do jednego grającego w nim piłkarza. Fatalnego, wręcz beznadziejnego, męskiego przypadku. Złapałam zeszyt leżący na biurku i drżącymi dłońmi wyrwałam jedną kartkę. Nakreśliłam na niej kilka niezbyt spójnych słów. Musiałam jedynie pokazać, że żyję i w pewnym sensie mam się dobrze. Wytłumaczyć, dlaczego to zrobiłam. Położyłam ją na stoliku w salonie, po czym wróciłam do pakowania najpotrzebniejszych rzeczy. Nie trwało to długo. Pół godziny później dopychałam kosmetyczki i ukochane zdjęcie z Roberto. Z niewielkimi problemami zapięłam bagaż biorąc głęboki oddech. Ostatni raz rozejrzałam się dookoła upewniając w tym, co pragnę zrobić.
Zarzuciłam na ramiona cienki płaszcz wybrany przez pomocnika Barcy. W moich oczach znów zagościły łzy. Każde, najmniejsze wspomnienie się z nim wiązało. To zdecydowanie zbyt przytłaczające. Zostać tutaj, myśleć o nim, wpadać na niego niemal na każdym kroku... Jestem zbyt krucha psychicznie, by wytrzymać coś podobnego.
Złapałam uchwyt walizki i nie przejmując się zamykaniem drzwi wyszłam na korytarz. Wtargałam torby do windy, po czym trzęsącymi się palcami wcisnęłam przycisk z zero. Chciałam jak najszybciej zniknąć z tego budynku. Minęłam po drodze dwie sąsiadki lustrujące mnie wzrokiem. Wszyscy tacy byli, nawet ja. Interesujemy się życiem innych, rozpuszczamy plotki nawet nie wiedząc, co dana osoba czuje w tak fatalnej chwili. Obiecałam sobie, że więcej nie popełnię równie fatalnej gafy i stanęłam przed klatką. Wyjęłam z kieszeni telefon mrugając gwałtownie. Próbowałam w ten sposób zatamować fazy płaczu wywoływane niekończącym się, a wręcz narastającym z każdą sekundą bólem. Muszę przyznać, iż całkiem nieźle mi to wychodziło.
Niepewnie wybrałam krótki numer i szybko, by się nie rozmyślić zamówiłam taksówkę. Jeszcze raz spojrzałam na wyświetlacz. Widniał na nim uroczo uśmiechający się Sergi na stadionie po wygraniu ostatniego Mistrzostwa Hiszpanii. Przełknęłam głośno ślinę. Zupełnie nieświadoma tego, co robię weszłam w kontakty, po czym wcisnęłam zieloną słuchawkę. Po pierwszym sygnale głos uwiązł mi w gardle.
- Cześć, nie mogę teraz odebrać. W razie potrzeby zostaw wiadomość.
Typowe. Właśnie tego się spodziewałam. Już miałam się rozłączyć, jednak niezbyt wiadoma siła odciągnęła mnie od tego pomysłu.
- Hej Sergi - szepnęłam drżąc. Całe moje ciało przechodziły spazmy dreszczy. - Wiem, że pewnie nie chcesz mnie teraz słuchać. I że nie powinnam robić tego przez telefon. Ale... ale moje serce wybrało samo i wcale nie mówię tu o Marcu. Proszę, przyjedź do mnie. Znajdź mnie. Proszę! Za bardzo Cię...
Ograniczenie czasowe! Cholera! Czując łzy na policzkach schowałam komórkę na miejsce. Czekałam jeszcze chwilkę, aż barcelońska taksówka stanie na podjeździe. Wpakowałam walizki do bagażnika i zatrzaskując go ostatni raz spojrzałam w okno mieszkania, które do niedawna nazywałam domem. Wsiadłam do auta z impetem zatrzaskując drzwi.
- Na lotnisko proszę.
Londyn. To miasto obrałam sobie za cel tej niezwykle nieprzyjemnej wycieczki. A raczej przeprowadzki.
_______________
Ten rozdział jest jednym z niewielu, które w moim mniemaniu przejdą jeszcze jako takie testy:)) Za dużo opisów, nie lubię tworzyć takich opowiadań. No ale siłą rzeczy musiałam i lepiej przygotujcie się na to, bo w kolejnych jest niewiele lepiej ;')
Na koniec chcę zaprosić Was na bloga Olivii Reus. Spokojnie, nie chodzi mi o te z Marco czy Mario w roli główniej. Namówiłam ją na Ramoska, jestem w fazie proszenia o Ramseya i Isco. Wiecie, co robić ;*
http://no-siempre-juntos.blogspot.com
Dziękuję za wszystko i do zobaczenia! <3

poniedziałek, 2 lutego 2015

Rozdział IX

Dianna
Życie pieprzy nas po równo. Mówienie, że mam gorzej nie posiada najmniejszego sensu. Tak naprawdę nie wiesz, przez co przeszła druga osoba. Może i miała łatwiejsze życie, ale niekoniecznie bez problemów.    
Siedziałam w salonie własnego mieszkania okryta kocem. W dłoniach trzymałam kubek parującej herbaty, a dookoła walały się sterty zużytych chusteczek higienicznych. Nigdy nie czułam się równie okropnie. Strata przyjaciela dostarcza więcej bólu niż zakończony związek, patrzenie na ukochaną osobę z kimś innym. Po moich policzkach bezustannie spływały słone łzy. Nic nie mogłam z tym zrobić. Może nawet nie chciałam. I tak znalazłyby ujście, jak nie wtedy, to później.
Patrzyłam przed siebie wspominając chwile spędzone z Sergim. Dlaczego się nie zorientowałam? Czemu nie zauważyłam, że oczekuje czegoś więcej? Moja podświadomość z każdą sekundą tworzyła coraz to dziwniejsze obrazy. Widziałam nas jako parę, zadowolone małżeństwo robiące sobie zdjęcie na Camp Nou po zdobyciu Mistrzostwa Hiszpanii przez Barcelonę. Później doszedł do tego maleńki chłopiec w trykocie blaugrany. Delikatnie się uśmiechnęłam myśląc o synu Roberto. Zdecydowanie będzie wspaniałym ojcem, miał na to idealne zadatki. Pytanie tylko, kto zostanie matką jego dziecka. Czy ta rola została wyznaczona na mnie. Czy w ogóle tego chciałam. 
- On nie jest wart twoich łez skarbie - mruknęła Isabel mocniej przyciskając moje ciało ramionami. 
Zdecydowanie nie zgadzałam się z tym zdaniem. To ja nie byłam warta miłości, którą mnie obdarzał. Nie zasługiwałam na nią.
Potrząsnęłam głową zaciskając powieki. Chciałam mieć wreszcie wszystko za sobą. Ale to nie takie łatwe. 
Chwilę później otworzyłam oczy i momentalnie, niemal automatycznie spojrzałam w okno na zachodzące słońce. Wydawało się takie promienne, jakby dawało radość wszystkim wpatrującym się w nie osobą. Tylko nie mnie. Ja czułam się nieszczęśliwa. Zbyt wyraźnie widziałam, iż wina leży po mojej stronie. I nic nie było w stanie ukoić tego cholernego cierpienia po stracie. Bo takich ludzi nie da się pocieszyć, oni zwyczajnie muszą przepłakać swoje. Wyboleć, by później zakosztować szczęścia. Kiedy tracimy prawdziwego przyjaciela, tracimy także wielką cząstkę siebie. Wtedy nawet łzy wylewane strumieniami, jak to było w moim przypadku nie przyniosą ukojenia. Jedynie wyryją ogromny ślad w sercu, pozostawią ranę gdzieś głęboko w duszy wraz z setką wspomnień, wspólnych przeżyć.
Zacisnęłam pięść na miękkim kocu. Mętlik siedzący mi w głowie od dłuższego czasu był niczym tykająca bomba. Dołożyć jeszcze jedno bolesne wydarzenie i wybuchnę. Będę gotowa skoczyć z mostu, powiesić się na grubej linie zwisającej z najwyższego wieżowca w Barcelonie. Już teraz miałam ochotę zrobić coś równie nieodpowiedzialnego. Powstrzymała mnie jedynie siedząca obok Is, która powinna dowiedzieć się prawdy. O swojej debilnej przyjaciółce i niewiernym narzeczonym.
Przełknęłam głośno ślinę zaaferowana własną głupotą. Teraz, właśnie w tamtej chwili musiałam dokonać niezwykle poważnej decyzji, bardzo istotnego wyboru piszącego historię mojego dalszego życia. Był Marc, nieziemsko przystojny, delikatny, potrafiący zadbać o dziewczynę i Sergi, równie wspaniały, troskliwy, opiekuńczy, niesamowicie rodzinny. Pytanie siedzące we mnie było niczym rozpalający ogień. Piekło i szczypało od środka, żarzyło się łaknąc odpowiedzi. O dziwło, miałam ją. Po chwili, zdecydowanie za krótkiej doskonale wiedziałam, z kim chcę spędzić resztą dni na ziemi, nim zniknę pod jej pokrywą przysypana piachem.
- Dian, błagam Cię! Siedzisz tak od kilku godzin, przecież to tylko przyjaciel!
Zlustrowałam blondynkę piorunującym spojrzeniem. Nie mogłam się na nią złościć, choć byłam wściekła. Nie na Katalonkę, na siebie.
- W porządku - szepnęłam prostując się. W ostatniej chwili powstrzymałam zaciekłą chęć wyznania, z kim pragnę zawrzeć oficjalny związek. - Miałaś jakąś sprawę, że wpadłaś?
Delikatnie naciągnęłam rękawy swetra na dłonie i zaczęłam ocierać mokre policzki.
- To raczej może poczekać - stwierdziła zagryzając dolną wargę. Ten gest mówił sam za siebie, zawsze go wykonywała mając na sumieniu sprawę wagi wyższej.
- Mów, już się zbieram.
Odruchowo spojrzałam na wyświetlacz telefonu. Miałam nadzieję, że oddzwoni. Tymczasem po tysiącu wysłanych wiadomości i wciśniętych zielonych słuchawek nie otrzymałam nawet sms-a.
- Pamiętasz, jak mówiłam, że Marc mnie zdradza? - spytała spuszczając wzrok. Przytaknęłam zdecydowanie zbyt obojętnym ruchem. Jeśli mam być szczera, teraz sprawa sypiania z Bartrą obchodziła mnie najmniej. Pragnęłam jedynie odzyskać przyjaciół, co wydawało się czynem niemal nierealnym do wykonania. - Stwierdziłam, że chcę mu pokazać jak to jest podejrzewać drugą połówkę o coś równie paskudnego. Dzwoniłam do Ciebie, ale nie odbierałaś. Potrzebowałam jedynie noclegu, nie wrócić do domu aby zobaczył jak ja się czuję. W ostateczności znalazłam numer Jordiego - głos jej się załamał. Zadrżała pod wpływem okropnych wspomnień. Nie wierzyłam w wypowiadane słowa. Ból po stracie niezwykle mocno zmienił jej osobowość. Przerażało mnie to. - Pojechałam, oglądaliśmy głupie komedie i w pewnym momencie... jakby z udawania zdrady... no ten... przeszliśmy do konkretów?
Zamarłam patrząc na nią czerwonymi oczyma. Mimo wszystko miałam nadzieję, że moje podejrzenia się nie sprawdzą. Nic z tego. Cała pokryta rumieńcami delikatnie się uśmiechała! Na wspomnienie nocy z Albą! Wciągnęłam dużą dawkę powietrza by złamać blokadę przed mówieniem najprostszych zdań.
- I co masz zamiar z tym zrobić? 
- Nie wiem. Ale było jakby... lepiej? I chyba nie mam wyrzutów sumienia.
Krew doszczętnie zajęła powierzchnię jej policzków, co dawało przekomiczny efekt. Nie śmiałam się. Ze stanu rozpaczy momentalnie przeszłam w silne oszołomienie.
- Chcesz się z nim rozstać?
Doskonale wiedziała, o kogo mi chodzi.
- Możliwe. Zresztą i tak sypia z innymi, nie chcę niewiernego męża. Zdradził raz, z całą pewnością zrobi to ponownie.
Zamknęłam powieki. Tego obawiałam się najbardziej. Nawet gdybym kiedykolwiek stworzyła z nim w miarę normalny związek, nie byłabym pewna swego.
Najróżniejsze rozmyślania przerwał gwałtowny dzwonek do drzwi. Gość natarczywie wciskał przycisk zawieszony przy drzwiach jakby sprawa, z którą przybywał nie cierpiała zwłoki.
- Siedź, ja otworzę - mruknęła blondynka teatralnie przewracając oczami.
Ujęłam dłońmi niedużą poduszkę i ukryłam w niej twarz. Strasznie się pogubiłam. Z moim powalonym poczuciem wartości jeszcze nigdy nie było tak źle. Czułam potrzebę ucieknięcia stąd jak najdalej, być samą, zacząć całe życie od nowa. Pragnęłam znów stać się sześcioletnią dziewczynką nieumiejącą wybrać godnej uwagi zabawki w sklepie. Z drugiej jednak strony musiałam zostać. Odnaleźć go, przeprosić, w ostateczności może nawet błagać na kolanach o wybaczenie.
- Marc?! Co ty tu niby robisz?!
Zacisnęłam powieki dając upust kolejnym kroplom słonej wody spływającym po policzkach. Od razu wsiąknęły w jasną poszewkę. Naprawdę nie powinien przychodzić.
- Gdzie ona jest?!
Zbył ją! Prychnęłam zniesmaczona jego bezczelnością w stosunku do własnej narzeczonej. Jak widać jedno zdarzenie może wszystko zmienić.
- Oszalałeś?
Oczami wyobraźni widziałam szok malujący się w tęczówkach blondynki.
- Po co ja Ci w ogóle zadaję to pytanie?
Szykowałam się na konfrontację, choć nie miałam dużej ilości czasu. Szybko otarłam płyn z twarzy, odrzuciłam koc i paręnaście razy zamrugałam powiekami. Dobra, to nie ma najmniejszego sensu. Ciągle wyglądam niczym potwór z Loch Ness.
Stanął na progu salonu z przerażeniem. Pot spływał po jego twarzy maleńką strużką, w pewnym sensie podkreślał męskość. Ale nie do końca.
- Tak się martwiłem! - jęknął, po czym doskoczył do mnie w piorunująco szybkim tempie.
Utonęłam w objęciach mężczyzny najbliższego memu sercu. Wdychałam zapach jego perfum, napawałam ciepłem umięśnionego ciała. Chwilę później wplotłam palce w ciemne włosy Hiszpana dając ponieść się emocjom. Przycisnęłam twarz do jego ramienia zanosząc się płaczem. Momentalnie zesztywniał.
- Spokojnie skarbie - szepnął delikatnie gładząc moje plecy. - Co się stało?
Nie wiedziałam, czy mogę mu zaufać. W pewnym sensie nawet nie chciałam tego robić.
- Skarbie?! - zaintonowała Isabel krzyżując ręce na piersi.
Odepchnęłam Bartrę przełykając głośno ślinę. Nie umiałam wyobrazić sobie cierpienia ogarniającego teraz ciało młodej Monrovie. Zdrada jest ciosem, po którym niezwykle ciężko się podnieść. A ona doświadczała tego stanu z podwójnym natężeniem. Zawiodła się jednocześnie na przyjaciółce i narzeczonym, dwóch osobach mających obowiązek wspierania jej w trudnych momentach tułaczki zwanej życiem.
- Już myślałam, że... - zaśmiała się ironicznie nie mogąc powstrzymać łez. - Dian, to nieprawda. Ty nie możesz... Nie z nim...
Pokręciłam delikatnie głową spuszczając wzrok.
- Chcesz, żebym Cię okłamała? - spytałam widząc ból malujący się w jej oczach.
- Nie. Mam nadzieję, że wcale z nim nie sypiasz i to jedynie głupi sen. Wasz romans, moja noc z Jordim...
Ukradkiem spojrzałam na Marca. Zupełnie go to nie poruszyło. Prócz szoku nie wyrażał niemal żadnych emocji związanych z daną sytuacją.
A kiedy już myślałam nad ugodowym zakończeniem sprawy, wszystko runęło.
- Brzydzę się Wami - syknęła Isabel drżącym głosem. Chwiejąc się wybiegła z mieszkania uprzednio trzaskając drzwiami.
Całe moje życie zaczęło sypiać się w dokładnie tym samym momencie. I pomyśleć, że został jedynie on. Piłkarz najbliższy memu sercu, osoba najmniej interesująca się moim losem. Tak było jeszcze tydzień temu.
Świat zdecydowanie stanął na głowie.
_______________
Witam Was! Nie wiem czy jest sens pisania o moim zawaleniu sprawy, skoro sami wiecie o tym najlepiej;) Także nie zanudzam. Czytajcie i wyrażajcie opinie! Ale szczere, rozumiemy się?!;)
Do końca zostało niewiele. Chyba na szczęście. Przynajmniej dla mnie, bo jakoś totalnie nie czuję tej historii. 
A na koniec zaproszę Was na moje nowe opowiadanie o Mario Gotze i Tonim Kroosie:)) Może kogoś zainteresuje. Oby ;*
http://deutschland-gewinner.blogspot.com
Pozdrawiam i miłego tygodnia!! ;)) Czujecie te ferie? ;))